Dostęp do wysoko wykwalifikowanej kadry przyciąga do Polski inwestorów. Kluczowymi partnerami stają się firmy z Wielkiej Brytanii

0

Polska zajmuje szóste miejsce w Europie pod względem atrakcyjności inwestycyjnej. Jako największa gospodarka w regionie, ze strategicznym położeniem, odgrywa istotną rolę w budowaniu odpornych, zrównoważonych i konkurencyjnych łańcuchów dostaw w szybko zmieniającym się globalnym środowisku. Tym samym jej potencjał inwestycyjny wciąż rośnie. Wielka Brytania już jest strategicznym partnerem dla Polski, potencjał jest jednak znacznie większy.

Stosunki polsko-brytyjskie i handlowe, inwestycyjne, wymiany na każdym poziomie są nieporównywalne przy tym, co było 20 lat temu, natomiast żeby to nadal trwało, trzeba szukać nowych rozwiązań – ocenia w rozmowie z agencją Newseria prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC z Akademii Finansów i Biznesu Vistula i Politechniki Warszawskiej.

Z raportu BPCC „Potencjał polsko-brytyjskiej współpracy gospodarczej” wynika, że w ostatnich latach zwiększyła się dynamika współpracy Polski z Wielką Brytanią. Wartość wymiany handlowej w 2023 roku wyniosła 36,4 mld euro i wzrosła o 35 proc. w porównaniu do 2018 roku. Szybko rośnie wartość brytyjskich inwestycji (wzrost o 103 proc. względem 2018 roku, do poziomu 91,4 mld euro) czy liczba firm z udziałem brytyjskiego kapitału (ponad 1,4 tys. w 2022 roku).

Polska stopniowo umacnia swoją pozycję w Europie – zajmuje 26. miejsce globalnie i drugie w regionie Europy Środkowo-Wschodniej w Logistics Performance Index 2023 Banku Światowego, z kolei według EY pod względem atrakcyjności inwestycyjnej jesteśmy na szóstym miejscu w Europie.

Sukces gospodarczy Polski z ostatnich 20 lat, który ma swoje odbicie również w ogromnym wzroście relacji polsko-brytyjskich, głównie wiązał się z wykorzystaniem zasobów wykwalifikowanej i taniej pracy w Polsce. Ona już nie jest tania i nie zależy nam na tym, żeby była. Aby Polska stawała się w coraz większym stopniu trwałym partnerem gospodarczym Wielkiej Brytanii, to nie może być oparte po prostu na taniej pracy, musi to być oparte na współpracy partnerów, którzy dysponują przede wszystkim wiedzą, kapitałem ludzkim, czyli tym, co jest najważniejsze we współczesnej gospodarce – przekonuje prof. Witold Orłowski.

BPCC ocenia, że Europa Środkowo-Wschodnia stała się kluczowym regionem dla nearshoringu, a Polska, jako największa gospodarka w tym regionie ze strategicznym położeniem, odgrywa istotną rolę w budowaniu odpornych, zrównoważonych i konkurencyjnych łańcuchów dostaw w szybko zmieniającym się globalnym środowisku.

Dla amerykańskich i brytyjskich firm Polska jest dziś doskonałym miejscem do inwestowania z jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek w Europie, stabilnym otoczeniem politycznym i regulacyjnym oraz potencjałem, aby służyć jako centrum biznesu nie tylko w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, ale także w całej Unii Europejskiej. Szanse gospodarcze w Polsce są odczuwalne nie tylko w dynamicznie rozwijającej się Warszawie, ale także w bardziej niedokapitalizowanych częściach kraju, takich jak Polska Wschodnia i Przesmyk Suwalski – podkreśla Mark Brzeziński, dyrektor generalny w firmie Brzezinski Global Strategies, były ambasador USA w Polsce.

Polska jest szczególnie atrakcyjnym rynkiem m.in. ze względu na dostęp do infrastruktury i kapitału ludzkiego. Z perspektywy inwestorów polska gospodarka oferuje dostęp do dobrze wykwalifikowanych pracowników, zwłaszcza w sektorach nowych technologii. Ich wysoki poziom znajomości języka angielskiego i innych języków obcych dodatkowo zwiększa konkurencyjność na rynku globalnym.

Brytyjscy inwestorzy w Polsce znajdują się w pierwszej piątce największych inwestorów i czynnikami przyciągania do nas, do naszej gospodarki inwestycji brytyjskich jest przede wszystkim wysoko wykwalifikowana siła robocza czy kapitał ludzki i kompetencje pracowników, którzy już dotąd bardzo aktywnie współpracowali np. z innymi inwestorami zagranicznymi albo rozwinęli swoje kompetencje w branżach opartych na wiedzy – tłumaczy dr hab. Eliza Przeździecka, prof. SGH, dyrektorka Instytutu Ekonomii Międzynarodowej SGH.

Chociaż Polska nie jest już postrzegana przez pryzmat niskich kosztów pracy, wciąż zajmuje czołowe miejsce wśród globalnych lokalizacji dla centrów biznesowych (ponad 450 tys. zatrudnionych osób w ponad 1,9 tys. centrach). Wraz z rozwojem tego sektora i rosnącymi wymaganiami klientów polski rynek nie tylko przechodzi transformację, lecz także skupia się na podnoszeniu jakości tego typu usług. Dodatkowo charakteryzuje go wysoka odporność na globalne kryzysy. Kluczowym aspektem z punktu widzenia inwestorów jest też strategiczne położenie Polski.

Polska będąc krajem w centrum tego regionu z bardzo dobrze rozwiniętą siecią infrastruktury drogowej i w ogóle transportowej, a także dostępem do krajów Unii Europejskiej bez barier sprzedawania towarów produkowanych w Polsce, może być bardzo atrakcyjnym miejscem dla inwestowania przez inwestorów z Wielkiej Brytanii – przekonuje Eliza Przeździecka.

Raport BPCC wskazuje, że już teraz skumulowana wartość brytyjskich inwestycji wynosi 91,4 mld zł, co daje wzrost o 103 proc. w porównaniu do 2018 roku. Wśród głównych inwestorów są GSK, bp, Castorama czy HSBC. Inwestorzy z wysp zajmują piąte miejsce w zestawieniu największych inwestorów w Polsce.

Mamy bardzo wysoko oceniane i bardzo dobrze rozwinięte dotychczasowe relacje, zarówno gospodarcze, bazujące na handlu, jak i inwestycjach. Więc ta przyszłość rysuje się w całkiem dobrych barwach i mam wrażenie, że jeszcze ciągle nie odkryliśmy wszystkich branż i gałęzi gospodarki, w których moglibyśmy rozwijać współpracę – ocenia dyrektorka Instytutu Ekonomii Międzynarodowej SGH.

Dane BPCC potwierdzają także, że mimo brexitu również relacje handlowe nabrały nowej dynamiki. W 2023 roku wartość wymiany towarów i usług osiągnęła rekordowe 36,4 mld euro, co oznacza wzrost o 35 proc. w porównaniu do 2018 roku.

Główne kategorie towarów eksportowych z naszego kraju do Wielkiej Brytanii to maszyny, urządzenia oraz sprzęt transportowy, żywność i inwentarz żywy, a także towary przemysłowe. W zakresie importu z Wielkiej Brytanii najważniejszymi kategoriami w 2023 roku były maszyny, urządzenia i sprzęt transportowy czy chemikalia.

W handlu, w sferze produkcji przemysłowej, trzonem współpracy nadal będzie cała duża grupa maszyn i urządzeń, do których w szczególności dostarczamy komponenty, ale także tzw. maszyny do przetwarzania danych. To znacząca grupa towarów, w których możemy budować swoją konkurencyjność w długim okresie. Wielka Brytania ma bardzo duże potrzeby dotyczące dostawy żywności, a Polska może być jej znaczącym dostawcą – dodaje dr hab. Eliza Przeździecka.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dostep-do-wysoko,p204624723

Przedsiębiorcy apelują o deregulację i stabilny system podatkowy. Obecne przepisy są szczególnie uciążliwe dla małych i średnich firm

0

Deregulacja pozostaje jednym z najważniejszych wyzwań dla polskiej gospodarki. Uproszczenie przepisów i zmniejszenie biurokracji to czynniki, które mogą się przyczynić do wzrostu konkurencyjności polskich przedsiębiorstw i poprawy warunków prowadzenia działalności gospodarczej – wynika z analiz Business Centre Club.  Na potrzebę deregulacji i stabilnego systemu podatkowego wskazywali przedsiębiorcy nagrodzeni w finale 32. edycji konkursu Lider Polskiego Biznesu, którego organizatorem jest Business Centre Club.

Liczymy na deregulację. Korzyści jest naprawdę sporo, przede wszystkim oszczędność czasu. Większe firmy mają doradców, którzy pomagają im w sprawach deregulacyjnych, natomiast te mniejsze spędzają dużo czasu na studiowaniu przepisów. Druga sprawa to koszty. Im więcej przepisów i bardziej są złożone, tym wyższe są koszty zewnętrzne i wewnętrzne funkcjonowania firm. I trzecia sprawa, niejako wypadkowa tych korzyści: jest oszczędność kosztów i więcej czasu na zarządzanie, wypracowanie decyzji, planowanie swojej działalności i analizę efektywności – ocenia w rozmowie z agencją Newseria dr Jacek Goliszewski, prezes Business Centre Club.

Eksperci BCC podkreślają, że deregulacja jest jednym z najważniejszych wyzwań dla polskiej gospodarki. Uproszczenie przepisów i zmniejszenie biurokracji mogą się przyczynić do wzrostu konkurencyjności polskich przedsiębiorstw i poprawy warunków prowadzenia działalności gospodarczej. Deregulacja to nie tylko oczekiwanie przedsiębiorców, ale także warunek dla przyspieszenia wzrostu gospodarczego i zwiększenia inwestycji w Polsce. W obliczu wyzwań, jakie niesie obecny stan finansów państwa i spowolnienie wzrostu gospodarczego w UE, kluczowe jest sprawne wdrażanie zapowiadanych reform.

Priorytetem jest stworzenie spójnego, przejrzystego i przewidywalnego systemu podatkowego – podkreśla dr Jacek Goliszewski. Druga sprawa to jest cały system sprawozdawczości, który przedsiębiorcy muszą dostarczać do urzędów skarbowych – tego jest za dużo i jest bardzo uciążliwe. Trzecia sprawa to odpowiednie vacatio legis, żebyśmy nie byli zaskakiwani szybkimi zmianami.

Z raportu „Barometr prawa” Grant Thornton wynika, że w latach 2014–2023 weszło prawie 250 tys. stron przepisów, 20 najważniejszych ustaw regulujących działalność gospodarczą zmieniało swoje brzmienie 1189 razy, przez co powiększyły swoją objętość o 53 proc. Tylko w 2023 roku uchwalono w Polsce 34,4 tys. stron nowego prawa, wprowadzono 1604 modyfikacji przepisów regulujących działalność gospodarczą, a vacatio legis dla ustaw podatkowych trwało rekordowe krótkie 31 dni.

Ciągle mamy problem z prawem deklarowanym i prawem stosowanym. I na to nie ma prostej odpowiedzi, myślę, że sam biznes, który rozmawia z politykami, bardzo dobrze wie, że tutaj są jeszcze ogromne rezerwy do tego, żeby jednak warunki funkcjonowania polskich przedsiębiorców podnieść na trochę wyższy, średni poziom – podkreśla prof. dr hab. Ewa Łętowska, była Rzeczniczka Praw Obywatelskich i była sędzia Trybunału Konstytucyjnego.

Brak stabilności legislacyjnej szczególnie dotknął małych i średnich przedsiębiorców, którzy często nie mają zasobów, by szybko dostosować swoje procesy księgowe i podatkowe do nowych regulacji.

Tylko wtedy, kiedy czujemy, że system podatkowy jest sprawiedliwy, staramy się płacić podatki należyte. Jeżeli natomiast mamy co do tego wątpliwości, to staramy się zmniejszyć obciążenia podatkowe. Problemem są także różne obciążenia, które są na przedsiębiorcach, jeżeli chodzi o liczbę zgłoszeń, oświadczeń, różnych regulacji i kary z tym związane. Jeżeli np. chodzi o raportowanie schematów podatkowych, średnia kara w Unii Europejskiej to jest 50 tys. euro, czyli mniej więcej 200 tys. zł, a w Polsce 32 mln zł – przekonuje dr hab. Adam Mariański, prof. Uczelni Łazarskiego z Mariański Group Kancelarii Prawno-Podatkowej.

Polska ma drugi najbardziej skomplikowany system podatkowy według organizacji Tax Complexity Index, obejmującej 64 kraje. Zgodnie z raportem Parlamentu Europejskiego z lutego 2023 roku „Overview on the tax compliance costs faced by European enterprises – with a focus on SMEs” przedsiębiorcy w Polsce poświęcają średnio 334 godz. rocznie na wypełnianie obowiązków podatkowych, co plasuje Polskę na drugim miejscu pod względem liczby godzin w Europie, zaraz po Bułgarii z 441 godz. – wynika z raportu „Podatki pod lupą: Jak odnaleźć się w labiryncie skomplikowanych przepisów podatkowych?” opracowanego przez PwC Polska.

W 2024 roku zauważalny był dalszy wzrost liczby kontroli podatkowych. Organy skarbowe koncentrowały się na kontrolach VAT, zwłaszcza w zakresie nadużyć związanych z karuzelami podatkowymi w różnych ich odsłonach czy podatku u źródła (WHT), gdzie szczególną uwagę zwracano na prawidłowość stosowania zwolnień i stawek preferencyjnych wynikających z umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Kontrole dotyczyły również zasad unikania opodatkowania (GAAR), które stały się narzędziem do kwestionowania transakcji uznawanych za sztuczne lub pozbawione uzasadnienia ekonomicznego.

Potrzebna jest też silniejsza ingerencja wewnątrz rządu, nie tylko w zakresie ustawodawczym, ale przede wszystkim praktyki stosowania przepisów. To, że wprowadziliśmy kilka lat temu, o co zabiegałem zresztą przez 15 lat, zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika, nic nie zmieniło, organy podatkowe dalej rozstrzygają wątpliwości na niekorzyść podatnika. Dlatego przede wszystkim potrzebna jest osoba, która wytłumaczy urzędnikom, że oni są dla obywateli, a w tym przypadku dla przedsiębiorców, i muszą tworzyć rozwiązania przyjazne dla nich, a nie dla urzędników – wskazuje prof. Adam Mariański.

Premier Donald Tusk niedawno zaproponował, żeby przedsiębiorcy opracowali zbiór propozycji deregulacji polskiej gospodarki.

Zaproponowany tryb pracy, jeśli chodzi o zespół do spraw deregulacji, do którego wszedł BCC, jest oczywiście słuszny, natomiast premier mówił o deregulacjach, które mogą być zmieniane rozporządzeniami. Dla nas to jest niewystarczające, uważamy, że deregulacja powinna objąć również ustawy – przekonuje dr Jacek Goliszewski.

Jeżeli deregulacja będzie traktowana na serio, a nie jako atrapa albo trampolina dla kogoś, kto sobie na tym chce zbić kapitał polityczny, to zapewne jest szansa, ale to musi być robione w sposób fachowy, a nie w sposób eksponujący walory propagandowe – dodaje prof. Ewa Łętowska.

Również resort rozwoju pracuje nad szeregiem rozwiązań, które mają wpłynąć na poprawę warunków prowadzenia działalności gospodarczej. W styczniu do rozpatrzenia przez Stały Komitet Rady Ministrów trafił projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu deregulacji prawa gospodarczego i administracyjnego oraz doskonalenia zasad opracowywania prawa gospodarczego. Prace nad przepisami się jednak przedłużają, projekt ustawy opublikowano w kwietniu.

Prawo się nie sprowadza do zmian, to jest popularny błąd, bo co to znaczy zmienić prawo. Zmienić trzeba funkcjonowanie prawa – podkreśla prof. Ewa Łętowska.

Przedstawiciele BCC oceniają, że na tle opóźnień związanych z ustawą deregulacyjną w 2024 roku pozytywnie wyróżniła się inicjatywa związana ze zmianami w regulaminie Sejmu. Zgodnie z rekomendacjami zawartymi w kamieniach milowych KPO władze zdecydowały się na wdrożenie procedur mających poprawić jakość prac legislacyjnych, szczególnie w przypadku inicjatyw poselskich i innych projektów nierządowych.

Wprowadzone zmiany zakładają obowiązkowe konsultacje społeczne i eksperckie, minimum 30-dniowy termin na przeprowadzenie tych konsultacji i przygotowanie szczegółowych ocen skutków regulacji na poziomie zbliżonym do projektów rządowych.

Musimy o wiele większy nacisk położyć na trzy rzeczy: zwiększenie dialogu, a więc dyskusji z poszczególnymi grupami, których te zmiany prawne dotyczą. Druga sprawa, powtarzam – vacatio legis, przedsiębiorcy muszą mieć czas na przygotowanie zmian, wdrożenie odpowiednich procedur, wdrożenie odpowiednich systemów. I trzecia sprawa – musi być zwiększona ocena skutków regulacji danego rozporządzenia czy danego projektu wskazuje dr Jacek Goliszewski.

Na potrzeby usprawnienia przepisów wskazywali przedsiębiorcy nagrodzeni w finale 32. edycji konkursu Lider Polskiego Biznesu, którego organizatorem jest Business Centre Club. Podczas uroczystej gali po raz 32. wręczone zostały Złote Statuetki Lidera Polskiego Biznesu – prestiżowego wyróżnienia przyznawanego przedsiębiorstwom i menedżerom za wyjątkowe osiągnięcia gospodarcze, etyczne prowadzenie firmy oraz działania w zakresie społecznej odpowiedzialności biznesu.

Laureatami tegorocznej Nagrody Specjalnej BCC zostali prof. Ewa Łętowska oraz Jerzy Owsiak. Profesor Łętowska została doceniona za wybitne zasługi w obszarze prawa i edukacji, a także za znaczący wkład w przestrzeganie praw obywatelskich oraz skuteczne budowanie społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju.

Ta nagroda nie jest dla mnie, ta nagroda jest tak naprawdę dla wartości, którymi się zajmowałam całe życie, chodzi o przyzwoitą rolę prawa w społeczeństwie, rolę nieskłamaną, nie sprowadzenie prawa do atrapy i nierozumnej pałki, tylko prawa, które daje możliwość rozwinięcia skrzydeł, a człowiekowi i biznesowi wolność – tłumaczy prof. Ewa Łętowska.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/przedsiebiorcy-apeluja-o,p1739448867

Cyfrowe euro coraz bliżej. Europejski Bank Centralny przygotowuje się do rewolucji w systemie płatności

0

Europejski Bank Centralny przygotowuje się do wprowadzenia cyfrowego euro, które w zamyśle ma uzupełniać tradycyjną walutę i dostosować europejski system finansowy do wymogów ery cyfrowej. Eksperci podkreślają, że nowa forma pieniądza mogłaby wzmocnić pozycję euro na globalnym rynku oraz zwiększyć elastyczność i bezpieczeństwo płatności. EBC widzi w tym rozwiązaniu szansę na poprawę konkurencyjności gospodarki. Z drugiej strony nie brakuje też obaw o bezpieczeństwo i stabilność cyfrowej waluty.

– Wprowadzenie do obrotu cyfrowego euro znacząco wzmocniłoby jednolitą walutę, jednolity pieniądz europejski. Euro zyskałoby postać, która jest bardzo atrakcyjna zarówno dla globalnych inwestorów, jak i użytkowników w Unii Europejskiej. To miałoby dobry wpływ na wzmocnienie międzynarodowej roli tej waluty – ocenia w rozmowie z agencją Newseria prof. dr hab. Artur Nowak-Far z Katedry Integracji i Prawa Europejskiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Euro to najbardziej namacalny element europejskiej integracji. Wprowadzono je w 1999 roku jako walutę rozliczeniową, a 1 stycznia 2002 roku weszło do obiegu w formie banknotów i monet. Dziś jest oficjalną walutą 20 państw Unii, które razem tworzą strefę euro, ale jej wpływ wykracza daleko poza granice UE – euro jest obecnie drugą najczęściej używaną walutą na świecie, 20 proc. globalnych rezerw walutowych utrzymywanych jest w euro, a wiele krajów i terytoriów na całym świecie bezpośrednio lub pośrednio powiązało z nim swoją walutę.

Cyfrowe euro ma być cyfrową formą pieniądza banku centralnego, emitowaną przez EBC, dostępną i akceptowaną we wszystkich krajach strefy euro. Nie zastąpi gotówki, ale ma ją uzupełniać, umożliwiając bezpieczne, łatwe i tanie płatności cyfrowe w całej strefie euro, aby nadążać za zmianami w epoce cyfrowej.

– Euro cyfrowe nie będzie konkurencją dla realnego euro, to jest jedynie wzbogacenie oferty dla użytkownika – mówi prof. dr hab. Artur Nowak-Far.

Ma to m.in. umożliwić reagowanie na zmieniające się preferencje dotyczące płatności, ale także wzmocnić autonomię i odporność Europy.

Nie powinniśmy lekceważyć geopolitycznych podziałów; powinniśmy być wyposażeni w cyfrową walutę, która pomoże bronić naszej suwerenności – wskazywała prezeska Europejskiego Banku Centralnego (EBC) Christine Lagarde podczas debaty w Parlamencie Europejskim na początku lutego br.

Lagarde podkreśliła też, że wprowadzenie cyfrowego euro jest niezbędne do tego, aby Europa miała solidną infrastrukturę płatniczą i narzędzie, które umożliwi dokonywanie płatności transgranicznych. W tej chwili nie ma bowiem żadnego europejskiego cyfrowego rozwiązania płatniczego, które byłoby dostępne w całej strefie euro, a EBC podaje, że w 13 spośród 20 krajów strefy euro płatności kartą są obsługiwane przez międzynarodowe systemy kart płatniczych. Cyfrowe euro mogłoby więc ułatwić transakcje transgraniczne, eliminując część kosztów związanych z przewalutowaniami i pośrednikami finansowymi.

Euro w postaci cyfrowej mogłoby się stać przedmiotem inwestycji, częścią portfeli inwestycyjnych, które utrzymywane są przez inwestorów zainteresowanych wyłącznie walutami cyfrowymi. To oznaczałoby również, że Europejski Bank Centralny może emitować walutę euro w postaci cyfrowej i uzyskiwać z tego dochody zwane seniorażem, które są po prostu dochodem z samej emisji pieniądza i wpuszczania go do obrotu – wyjaśnia prof. Artur Nowak-Far. – Krótko mówiąc, jest to ta sama sytuacja, którą mają np. emitenci pierwotni bitcoina. Tyle że w tym przypadku EBC musi utrzymywać stały parytet „prawdziwego” euro z euro cyfrowym w stosunku wynoszącym zawsze 1:1. Nie może być tak, że jedno cyfrowe euro nagle zacznie być warte na rynku 50 gotówkowych euro albo odwrotnie. Tutaj ważnym zagadnieniem technicznym jest to, żeby ten parytet był taki sam.

Europejski Bank Centralny przygotowuje się do wyemitowania własnej waluty cyfrowej już od listopada 2023 roku. Decyzja o kolejnej fazie projektu ma zapaść pod koniec 2025 roku, ale – jak podkreśliła w europarlamencie szefowa EBC Christine Lagarde – kwestie takie jak wpływ cyfrowej waluty na stabilność finansową czy próg prywatności wciąż wymagają publicznej dyskusji.

EBC dostrzega w cyfrowym euro szansę na unowocześnienie systemu finansowego oraz poprawę konkurencyjności europejskiej gospodarki. Bank mógłby też skorzystać na wprowadzeniu cyfrowej waluty, czerpiąc zyski z emisji, a dochody z tego tytułu mogłyby zostać wykorzystane na dalsze stabilizowanie systemu finansowego w strefie euro. Z drugiej strony obawy dotyczą m.in. kwestii stabilności cyfrowego euro oraz potencjalnych spekulacji, które mogłyby prowadzić do wahań wartości tej waluty. 

– Zasadniczą wadą cyfrowego euro jest ryzyko związane z tym, jak bank centralny poradziłby sobie z utrzymywaniem jednolitego kursu euro wobec samego siebie – ocenia prof. dr hab. Artur Nowak-Far.

Prace nad cyfrową walutą prowadzi nie tylko UE, ale podejście do tego tematu w różnych krajach mocno się różni. Dla przykładu w USA podejście do cyfrowej waluty zmieniło się wraz z nową administracją, ponieważ prezydent Donald Trump jednoznacznie sprzeciwił się koncepcji cyfrowego dolara emitowanego przez bank centralny. Z kolei Chiny wprowadziły już cyfrowego juana (e-CNY) w celu zmodernizowania systemu płatniczego, zwiększenia kontroli nad przepływem pieniędzy oraz zmniejszenia zależności od gotówki, ale zachodzą podejrzenia, że tamtejsza e-waluta może być powiązana z chińskim systemem oceny społecznej obywateli. Podobne obawy – o nadmierną kontrolę nad finansami obywateli i potencjalne ograniczanie ich wolności ekonomicznej – pojawiają się też przy okazji prac nad cyfrowym euro. 

Proces wprowadzenia euro wymaga rozwiązania szeregu bardzo poważnych problemów technologicznych. Poza utrzymaniem parytetu rozwiązania wymaga zapewnienie anonimowości transakcji, bo jednak transakcja może być teoretycznie zapisana gdziekolwiek i być do wglądu przez władzę publiczną, więc przełamanie tej prawidłowości, polegające na tym, że my właśnie gwarantujemy wymazanie tej transakcji, gwarantujemy nieodnotowywanie tego w rejestrach publicznych, jest bardzo poważnym zagadnieniem natury technologicznej. Myślę, że przez najbliższe dwa lata jeszcze nie będziemy mieć na pewno euro cyfrowego – ocenia ekspert SGH.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/cyfrowe-euro-coraz,p1979516085

Europejski Bank Centralny ma być lepiej przygotowany na przyszłe szoki inflacyjne. Walka o stabilność cen powinna być głównym celem

0

Parlament Europejski przyjął na plenarnym posiedzeniu zalecenia dla Europejskiego Banku Centralnego po przeprowadzonej debacie na temat jego priorytetów i działań z przewodniczącą Christine Lagarde. Zdaniem europosła PiS Bogdana Rzońcy, który uczestniczył w debacie, zduszenie inflacji przez EBC jest sukcesem, ale wciąż poważnym wyzwaniem. Jak podkreśla, w kwestii obniżek stóp procentowych bank powinien uwzględniać interesy wszystkich przedsiębiorców działających w strefie euro, także tych rozliczających się w innych walutach. Istotne jest również zachowanie neutralności ideologicznej, np. w aspektach ekologicznych, oraz kontrola nad wydatkami na ten cel.

Zduszenie inflacji to jest wielkie wyzwanie. Było tak, że w strefie euro inflacja wynosiła nawet 10,6 proc., w tej chwili jest około 2,5 proc., więc kierunek jest dobry i właściwy. Europejski Bank Centralny poprzez różnego rodzaju interwencje pomógł w zduszeniu tej inflacji – mówi agencji informacyjnej Newseria Bogdan Rzońca, poseł do Parlamentu Europejskiego z PiS, koordynator ds. budżetu, reprezentujący grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. – Ale oczywiście to jeszcze nie jest koniec, zobaczymy, jakie będą następne interwencje i działania Europejskiego Banku Centralnego, na przykład w stosunku do tego, co będzie robił na arenie gospodarczej Donald Trump i Ameryka, bo to jest naprawdę istotne z punktu widzenia całej Unii Europejskiej.

Przy 378 głosach za, 233 przeciw i 26 wstrzymujących się europosłowie przyjęli we wtorek 11 lutego doroczne zalecenia dla Europejskiego Banku Centralnego. Zalecają, by EBC zrobił więcej w celu powstrzymania inflacji, której skutki najmocniej odczuwają najmniej zarabiający. Dzień wcześniej w Strasburgu odbyła się debata na ten temat z udziałem Christine Lagarde, szefowej Europejskiego Banku Centralnego.

Parlamentarzyści wytknęli EBC błędne przekonanie, że inflacja będzie jedynie przejściowa, co oznacza, że konieczne jest ulepszenie modeli prognozowania gospodarczego, aby umożliwić lepsze kształtowanie polityki monetarnej. Parlament potępił też „znaczne dotacje” dla banków wynikające pośrednio z polityki EBC, która doprowadziła do dużych odsetek od depozytów bankowych w EBC, i zaapelował o złagodzenie tego problemu.

Wszyscy by chcieli obniżenia stóp procentowych, wszyscy by chcieli ustalenia takiego kursu euro przez Europejski Bank Centralny, który będzie odpowiadał przedsiębiorcom, ale są przedsiębiorcy, którzy więcej eksportują, i są tacy, którzy więcej importują, wobec tego tu zawsze trzeba znaleźć jakiś zdrowy rozsądek. Ten zdrowy rozsądek musi dominować działania Europejskiego Banku Centralnego, dlatego musi on wiedzieć, jakie są podstawowe makroekonomiczne dane w poszczególnych krajach, żeby nie działał na ślepo – jeśli pomaga, to musi pomagać w sposób uzasadniony – postuluje Bogdan Rzońca. – Powiedziałem podczas debaty jeszcze jedną istotną rzecz, inni też o tym mówili, żeby Europejski Bank Centralny nie był zbyt ideologiczny.

Europosłowie postulują, by stabilność cen pozostała głównym celem banku centralnego, a ich zdaniem skupianie się na celach drugorzędnych może uderzać w niezależność EBC.

W ocenie Bogdana Rzońcy EBC powinien się wystrzegać preferowania rozwiązań niesprawdzonych, np. w kwestii polityki klimatycznej. Poseł powołuje się przy tym na raport Europejskiego Trybunału Obrachunkowego oceniający, czy koncepcja i wdrażanie Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności oraz krajowych planów odbudowy i zwiększania odporności (KPO) skutecznie przyczyniają się do transformacji ekologicznej. Zgodnie z założeniami instrument uruchomiony w maju 2020 roku miał pomóc państwom członkowskim w odbudowie po pandemii COVID-19. Do lutego 2024 roku w jego ramach udostępniono 648 mld euro. Państwa członkowskie zobowiązały się przeznaczyć co najmniej 37 proc. swoich przydziałów krajowych na działania w dziedzinie klimatu. Komisja oceniła, że osiągnęły one ten poziom docelowy już na etapie planowania, przeznaczając na ten cel 42,5 proc. przydziałów.

W skontrolowanych państwach członkowskich Trybunał wykrył niedociągnięcia zarówno w samej koncepcji i planach odbudowy i zwiększania odporności, jak i we wdrażaniu proekologicznych i proklimatycznych działań. Zarzucił korzystanie z niedokładnych, wysoce przybliżonych danych pozostawiających pole do przeszacowań. Kontrolerzy nie znaleźli wyraźnych dowodów na to, w jaki sposób wdrożenie działań w ramach instrumentu przyczynia się do transformacji ekologicznej, stwierdzili też, że w sprawozdawczości dotyczącej wydatków na rzecz klimatu i transformacji ekologicznej nie uwzględniono informacji o faktycznych kosztach i rezultatach. Posłowie PiS domagają się debaty na ten temat w europarlamencie.

Jeśli ta polityka klimatyczna się nie udaje, o czym mówi Europejski Trybunał Obrachunkowy, a wydaje się miliardy euro, to każdy się powinien zapytać, jakie są efekty wydatkowania tych pieniędzy – uzasadnia europoseł PiS. – Europejski Bank Centralny też powinien poznać ten raport i się do niego odnieść. Oczywiście to jeszcze nie jest koniec działania KPO, ale do 2026 roku już bardzo niedługo. Zobaczymy, czy kamienie milowe, czy kwestie związane z założonymi celami krajowych planów odbudowy zostaną zrealizowane. Bo jeśli nie, to okaże się, że wydaliśmy na rynek mnóstwo pieniędzy, które zakłóciły tylko gospodarkę w poszczególnych krajach, a wcale nie ma efektu związanego z neutralnością klimatyczną.

Po raz pierwszy parlamentarzyści zwrócili się do EBC o ocenę, w jaki sposób kwestie geopolityczne mogą wpłynąć na stabilność cen w latach 2025–2030. Posłanka sprawozdawczyni Anouk van Brug z Holandii podkreśliła w czasie debaty, że bank centralny zbyt późno podjął działania, by chronić stabilność cen przed skutkami wybuchu wojny w Ukrainie. Wezwanie do przygotowania planu na ewentualne konflikty ma być elementem aktywnego przewidywania kryzysów i szoków inflacyjnych.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/europejski-bank-centralny,p12125840

Rząd planuje podwójnie opodatkować e-papierosy. To zmusi palaczy do powrotu do tradycyjnych papierosów

0

W styczniu Rada Ministrów przyjęła projekt nowych przepisów o podatku akcyzowym. Zakładają one opodatkowanie alternatyw dla tradycyjnych wyrobów tytoniowych, czyli m.in. saszetek nikotynowych, wielorazowych papierosów elektronicznych czy podgrzewaczy tytoniu. Organizacje pracodawców krytykują tryb pracy nad ustawą, a w szczególności brak konsultacji z branżą, a także możliwą interpretację wskazującą na podwójne opodatkowanie jednej z kategorii produktów.

– Ministerstwo Finansów dąży do jak najszybszego opodatkowania sankcyjną stawką jednorazowych papierosów elektronicznych, ale jednocześnie planuje opodatkować urządzenia wielorazowe oraz urządzenia do podgrzewania tytoniu. Wysokość tej podwyżki jest tak duża, wynosi 40 zł na każde urządzenie, że istnieje istotne ryzyko, że większa część legalnego rynku zniknie i rynek w całości opanuje szara strefa – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Szymon Parulski, doradca podatkowy z Business Centre Club.

Przyjęty w styczniu przez Radę Ministrów projekt ustawy o zmianie ustawy o podatku akcyzowym, ustawy o zdrowiu publicznym oraz niektórych innych ustaw, przedłożony przez ministra finansów, przewiduje opodatkowanie nowych kategorii wyrobów tytoniowych. Akcyza ma objąć urządzenia do waporyzacji, czyli wielorazowe papierosy elektroniczne, podgrzewacze tytoniu oraz urządzenia wielofunkcyjne. Podatek dotyczyć ma również zestawów części do urządzeń do waporyzacji. Stawka akcyzy na urządzenia do waporyzacji i zestawy części do urządzeń do waporyzacji będzie wynosić 40 zł za sztukę albo zestaw. W przypadku jednorazowych papierosów elektronicznych podwyższona zostaje akcyza od zawartego w nich płynu – o 40 zł za sztukę. Resort finansów zakłada, że nowe przepisy utrudnią dostęp do jednorazowych oraz wielorazowych papierosów elektronicznych i podgrzewaczy. Prognozowany przez MF wzrost cen detalicznych tych urządzeń wyniesie ok. 50 zł za sztukę.

– Podnosimy to ryzyko interpretacyjne w zakresie e-papierosów, gdzie możliwe jest podwójne opodatkowanie samego urządzenia versus papierosy czy urządzenia podgrzewane – podkreśla Marcin Nowacki, wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Nasza ocena tego projektu w całości jest negatywna, ale zwracamy uwagę na to, że jakiekolwiek opodatkowanie nie wchodziłoby w grę, musi się ono opierać na zasadach równej konkurencji i wyboru, który ma konsument, na bazie podobnego albo tego samego źródła opodatkowania.

ZPP wskazuje, że niejasna nadal pozostaje kwestia opodatkowania „podów” (kartridży). Sam „pod” i „e-papieros” to inne produkty, ponieważ pody są zbiornikami na płyn do papierosów elektronicznych, nie są urządzeniem, a jedynie materiałem eksploatacyjnym. W przypadku wielorazowych papierosów elektronicznych zachodzi ryzyko wielokrotnego opodatkowania. Kartridż sprzedawany jest wraz z płynem, więc jego część składowa opodatkowana jest już podatkiem akcyzowym. Ponadto niektóre kartridże sprzedawane są razem z urządzeniem sterującym, które na gruncie projektu byłoby opodatkowane jako urządzenie wielorazowe. W najgorszym możliwym scenariuszu jeden produkt byłby opodatkowany podatkiem trzykrotnie.

 Jeżeli interpretacja będzie zmierzała w tym kierunku, że przy e-papierosach opodatkowujemy główne urządzenie i kartridż, to mamy podwójne opodatkowanie w wysokości 80 zł, co zabija taką kategorię na legalnym rynku – wskazuje wiceprezes ZPP.

Eksperci zwracają uwagę, że spośród wszystkich wyrobów akcyzowych to właśnie płyny do e-papierosów charakteryzują się największym udziałem szarej strefy – według różnych źródeł może on wynosić od 32 do nawet 50 proc. Jeśli puste kartridże zostaną objęte dodatkową akcyzą, konsumenci z dużym prawdopodobieństwem będą szukać alternatyw w nielegalnym obrocie, nie tylko w przypadku płynów, ale także części eksploatacyjnych.

Ten produkt na poziomie ceny się nie obroni, zdroworozsądkowy będzie wybór na poziomie budżetu konsumenta, aby wrócić do tradycyjnych papierosów bądź aby kupić ten produkt z internetu, od sprzedawców z zagranicy. Nie mamy dzisiaj narzędzi, aby to powstrzymać – ocenia Marcin Nowacki.

Stowarzyszenie Obrony Praw Przedsiębiorców w piśmie do Federacji Przedsiębiorców Polskich podaje, że projektowane przepisy wprost godzą w polskich małych i średnich producentów oraz promują szarą strefę. Definicje wyrobów akcyzowych w projekcie obejmują swoim zakresem nie tylko kartridże (pody) fabrycznie uzupełnione płynem, ale również puste kartridże (pody) przeznaczone do uzupełnienia płynem, który przede wszystkim produkowany jest w Polsce.

– Istotna podwyżka akcyzy na papierosy jednorazowe czy płyny do papierosów elektronicznych powoduje, że te wyroby będą droższe niż tradycyjne wyroby tytoniowe, w efekcie jest ryzyko, że konsumenci tych używek przerzucą się na tradycyjne wyroby, natomiast inna część pewnie będzie korzystała z nielegalnych wyrobów z szarej strefy – dodaje Szymon Parulski.

– Krytykujemy też sposób procedowania tej ustawy, brak dialogu, wysłuchania przemysłu, ekspertów i środowisk konsumenckich. Brak konsultacji i dialogu w sprawie tego projektu będzie miał konkretne konsekwencje. To nie jest tak, że podatkowo ten produkt zostanie wyeliminowany z rynku, to się stanie na poziomie legalnego obrotu w fizycznych punktach handlowych u tysięcy przedsiębiorców w Polsce – przekonuje Marcin Nowacki.

Prof. Andrzej Sobczak ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach wskazuje, że podgrzewacze tytoniu (THP) i elektroniczne papierosy (EP) należą do grupy bezdymnych urządzeń wielokrotnego użytku, które są dla użytkowników uzależnionych od nikotyny alternatywą dla tradycyjnego palenia tytoniu. Bazują na procesie podgrzewania, a nie spalania jak w przypadku papierosów konwencjonalnych, nie generują dymu papierosowego, co ma bezpośredni wpływ na ilość inhalowanych toksycznych i rakotwórczych substancji. Jak wskazuje ekspert, pod tym względem są niemal tymi samymi urządzeniami, a główna różnica polega na źródle, z którego emitowana jest nikotyna. W przypadku EP są to specjalne liquidy, czyli mieszanka gliceryny, glikolu propylowego, aromatów smakowych i nikotyny, natomiast w THP źródłem jest tytoń.

Dlatego, jak dodaje Marcin Nowacki, rozsądna polityka antytytoniowa powinna uwzględniać szkodliwość wyrobów tytoniowych i dostosowywać do tego przepisy. Jako przykład podaje szwedzką strategię opierającą się na proporcjonalnej akcyzie na tytoń, która odzwierciedla niższe ryzyko związane z mniej szkodliwymi alternatywami dla papierosów.

– Paradoksem tej sytuacji jest to, że w Polsce poprzez taki projekt staramy się odciągać konsumenta od urządzeń i technologii, które są mniej szkodliwe niż tradycyjne papierosy – mówi wiceprezes ZPP.

Nowe przepisy mają wejść w życie od 1 kwietnia 2025 roku. W przypadku urządzeń do waporyzacji, zestawów części do tych urządzeń i płynu zawartego w jednorazowych papierosach elektronicznych mają być stosowane od 1 lipca 2025 roku. Miesiąc później zaczną obowiązywać przepisy w zakresie saszetek nikotynowych i innych wyrobów nikotynowych.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/rzad-planuje-podwojnie,p1566206263

MŚP coraz więcej wnoszą do polskiego eksportu. Postęp technologiczny ułatwia im ekspansję

0

Polscy mikro-, mali i średni przedsiębiorcy coraz aktywniej uczestniczą w eksporcie. Dla nawet 100 tys. z nich sprzedaż zagraniczna jest dodatkowym obszarem działalności. Ekspansję międzynarodową ułatwia im rozwój e-commerce, dzięki któremu docierają do większej bazy klientów, dywersyfikują działalność i zwiększają jej opłacalność. Tylko na Amazon wartość eksportu polskich MŚP wyniosła w 2023 roku 4,7 mld zł. Taką działalność prowadziło 90 proc. obecnych w serwisie sprzedających. 

– Kiedy patrzymy na statystyki dotyczące działalności eksportowej, to zazwyczaj uwaga skupia się na większych i dużych firmach, które eksportują. Takich przedsiębiorstw jest kilkanaście tysięcy. Jednak nie można zapominać o kilkudziesięciu, może nawet ok. 100 tys. małych i średnich firm, dla których eksport nie jest główną działalnością, ale dodatkowym obszarem aktywności – mówi agencji Newseria Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. – W ostatnich latach widać, że wśród MŚP jest większe zainteresowanie działalnością eksportową.

MŚP stanowią 99,8 proc. przedsiębiorstw działających na polskim rynku, a statystyki wskazują na dynamiczny rozwój działalności eksportowej w tym sektorze. Według danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w 2023 roku eksport wyrobów i usług generowanych przez MŚP wyniósł 2,04 bln zł, co stanowiło wzrost o 25,5 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Gros, bo 75 proc., tego eksportu trafia głównie do krajów Unii Europejskiej, z czego największym odbiorcą są Niemcy.

Eksport jest szczególnie ważny dla najmniejszych firm. Chodzi po pierwsze o dywersyfikację, ale również o to, że małe firmy często koncentrują się na produkcji skierowanej niekoniecznie do masowego grona odbiorców, w bardzo tanich seriach. To jest raczej produkt wyrafinowany, np. ze względu na wzornictwo czy większe, ciekawsze walory użytkowe. On jest skierowany do węższych grup odbiorców, bardziej zamożnych, którzy są gotowi za ten wyrafinowany produkt zapłacić więcej. Lokalne grono takich potencjalnych odbiorców nie jest zbyt duże, natomiast eksport daje możliwość znalezienia klientów praktycznie na całym świecie, co pozwala na zwiększenie opłacalności i uzyskanie wyższych marż – mówi Piotr Soroczyński.

Jak wskazuje, rozwój e-handlu i dostępność nowoczesnych narzędzi znacząco ułatwiły polskim przedsiębiorcom ekspansję międzynarodową. MŚP, które wcześniej miały do nich ograniczony dostęp, zyskują nowe możliwości dzięki serwisom e-commerce, nowoczesnym rozwiązaniom logistycznym i narzędziom marketingowym.

W przeszłości eksport wydawał się niemalże czymś magicznym, wymagającym wysyłania ogromnych ilości towarów, żeby móc zaistnieć na konkurencyjnym, zagranicznym rynku. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Praktycznie na wyciągnięcie ręki, na kilka kliknięć mamy dostęp do bardzo wielu klientów, a dzięki postępowi logistyki dziś wystarczy paleta lub pół palety, aby z powodzeniem sprzedawać produkty za granicą – mówi ekonomista KIG.

W 2023 roku polskie MŚP sprzedały na Amazonie ponad 30 mln produktów, co oznacza, że do klientów trafiał średnio jeden produkt na sekundę. Widzimy nie tylko rosnące zainteresowanie polskimi produktami, ale też bardzo duże zainteresowanie przedsiębiorców z Polski eksportem i sprzedażą u nas. A teraz jest najlepszy czas, ponieważ ci, którzy rozpoczynają działalność na Amazon.pl, są przez sześć miesięcy zwolnieni z opłaty prowizyjnej i abonamentowej – mówi Agata Jasińska, menedżerka ds. usług handlowych w Amazonie.

Rejestracja na Amazon.pl umożliwia przedsiębiorcom sprzedaż do 10 krajów Europy (Francja, Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania, Irlandia, Włochy, Szwecja, Belgia, Holandia i Polska). Rozwój globalnych marketplaceów umożliwia firmom dotarcie do setek milionów klientów w wielu krajach bez konieczności dużych inwestycji i budowania własnej infrastruktury. Statystyki pokazują, że w 2023 roku sprzedaż polskich MŚP za pośrednictwem Amazon wzrosła o 5 mln produktów w ujęciu rocznym. Łączna wartość ich eksportu przekroczyła 4,7 mld zł. 90 proc. rodzimych firm korzystających z Amazona eksportowało swoje produkty, co stanowi wzrost o 15 pkt proc. r/r. Wśród najpopularniejszych kategorii znalazły się m.in. dom i kuchnia, uroda i odzież.

Dla polskich MŚP sprzedaż produktów na Amazonie jest łatwa, bo w cyfrowej gospodarce zacierają się różnice między dużymi a małymi firmami. Wszyscy mają dostęp do tych samych narzędzi i tej samej bazy setek milionów klientów, więc kluczowa staje się atrakcyjność oferty i szybkość dostawy do klienta – mówi Agata Jasińska. – W ramach rozwiązania Fulfilment by Amazon przedsiębiorcy mogą wysłać swoje produkty do naszego centrum logistycznego w Polsce. Następnie my pakujemy i wysyłamy je do klientów końcowych w Polsce i Europie. Zajmujemy się również obsługą klienta w lokalnym języku oraz ewentualnymi zwrotami, więc cały ciężar logistyki jest przeniesiony z przedsiębiorcy na nas.

Jak wskazuje, logistyka pozostaje jedną z największych barier w działalności eksportowej polskich MŚP. Usługi międzynarodowego marketplace’u, jakim jest Amazon, obejmują nie tylko magazynowanie, pakowanie, wysyłkę, ale także obsługę zwrotów. Tego typu serwisy oferują sprzedającym m.in. narzędzia do zakładania kont, zarządzania sprzedażą i monitorowania wyników, dzięki czemu nawet firma, która nie ma rozbudowanego zespołu pracowników, może zaistnieć i działać w skali międzynarodowej.

 Mamy dostępne bardzo ciekawe narzędzia marketingowe, m.in. Sponsored Products, czyli produkty sponsorowane, oraz dedykowany sklep marki, czyli Brand Store w ramach bezpłatnego programu Amazon Brand Registry. Przedsiębiorcy, którzy się w nim rejestrują, mają też dostęp do narzędzi analitycznych. Ponadto ten program pomaga również ochronić markę przed podróbkami i ewentualnymi nieuczciwymi sprzedawcami – mówi menedżerka ds. usług handlowych w Amazonie. – Bardzo dobrym narzędziem wspierającym sprzedaż jest też udział w różnego rodzaju Okazjach Amazon, które zawsze zwiększają ruch na naszej stronie. Najnowszą inicjatywą jest sklep Polskie Marki, w którym promujemy rodzimych przedsiębiorców i ich produkty. To jest przestrzeń sprzedażowo-promocyjna, gdzie klienci mogą znaleźć najpopularniejsze produkty polskich marek.

Jak wskazuje Piotr Soroczyński, mali i średni przedsiębiorcy potrzebują wsparcia, żeby przełamać bariery związane z ekspansją zagraniczną, w tym braki w wiedzy i narzędziach oraz obawy dotyczące wysokich kosztów i ryzyka związanego z eksportem.

– Element wsparcia w wychodzeniu na zewnątrz jest bardzo ważny. Wiele firm, zwłaszcza tych małych, nie decyduje się na to, ponieważ obawiają się, że próg wejścia w działalność eksportową będzie dla nich zbyt drogi i jednocześnie zbyt ryzykowny. Jednak jeśli będą się pojawiać techniczne możliwości wsparcia tej ekspansji, to będzie to oczywiście dla MŚP bardzo pomocne – mówi ekonomista. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/msp-coraz-wiecej-wnosza,p60666258

Konsumenci w sieci narażeni na długą listę manipulacyjnych praktyk sprzedażowych. Zagraniczne platformy wymykają się unijnym regulacjom

0

Wraz z pojawieniem się na polskim i europejskim rynku platform sprzedażowych spoza UE rośnie też liczba przypadków stosowania tzw. dark patterns, czyli manipulacyjnych technik sprzedażowych. Nowe regulacje UE – w tym rozporządzenie w sprawie jednolitego rynku usług cyfrowych oraz akt o usługach cyfrowych – mają lepiej chronić przed nimi konsumentów, a podmiotom stosującym takie praktyki będą grozić wysokie kary finansowe. Problemem wciąż pozostaje jednak egzekwowanie tych przepisów od zagranicznych platform, które wymykają się europejskim regulacjom. – To jest w tej chwili bardzo duże wyzwanie dla całego rynku cyfrowego, że w praktyce regulacje nie dotyczą w takim samym stopniu wszystkich graczy – mówi Teresa Wierzbowska, prezeska Związku Pracodawców Prywatnych Mediów. 

– Dark patterns jest zjawiskiem polegającym na tym, że część podmiotów cyfrowych – kojarzymy to przede wszystkim ze sklepami internetowymi, ale nie tylko – specjalnie tworzy swoje interfejsy w ten sposób, żeby wykorzystywać pewne schematy myślowe konsumentów, aby oni np. zdecydowali się na zakup albo subskrypcję jakiejś usługi, pomimo że wcześniej nie mieli takiego zamiaru. Czyli jest to pewna forma manipulacji konsumentami cyfrowymi poprzez określone projektowanie interfejsu – mówi agencji Newseria Teresa Wierzbowska, prezeska Związku Pracodawców Prywatnych Mediów.

Przykładów takich praktyk z obszaru user experience (UX) jest bardzo wiele, są nimi m.in. ukryte koszty (początkowa cena produktu bądź usługi jest bardzo niska i dopiero na ostatnim etapie finalizacji transakcji pojawiają się dodatkowe, często wysokie opłaty), automatyczne uzupełnianie koszyka użytkownika o dodatkowe produkty, zmuszanie użytkowników do subskrypcji, które trudno anulować (np. poprzez ukrywanie informacji o automatycznym odnowieniu subskrypcji, tzw. hard to cancel), uciekający przed kursorem albo niemal niewidoczny przycisk zamykający pop-up z ofertą, techniki mające utrudniać porównywanie cen, misdirection – ukrywanie określonych treści w celu odwrócenia od nich uwagi użytkownika, nagging – przerywanie czynności dokonywanych przez użytkownika poprzez ciągłe, natarczywe powiadomienia i komunikaty, wydobywanie prywatnych informacji podczas procesu rejestracji albo projektowanie interfejsu tak, żeby użytkownik był zmuszony do podjęcia określonych czynności, aby uzyskać dostęp do usługi lub funkcji. Często spotykanym przykładem dark patterns są też zwroty typu: „pozostał tylko jeden produkt” albo „10 osób ogląda teraz ten produkt” i presja skorzystania z ostatnich godzin promocji, które w rzeczywistości nigdy się nie kończą.

Dotychczas nie było to bardzo ściśle regulowane – było to traktowane jako pewna zła praktyka, niemniej jednak nie dawało to dużego pola konsumentowi w zakresie obrony swoich praw. Trzeba jednak podkreślić, że rynek cyfrowy w Polsce, a szczególnie media cyfrowe potrafią się świetnie samoregulować i w wielu obszarach my mamy już mechanizmy, które standaryzują dobre praktyki na tym rynku. Jednak w ostatnim czasie pojawiło się wielu nowych graczy spoza regulacji europejskiej, z innych kontynentów, którzy przynieśli nie tylko standardy osadzone w innej kulturze komunikacji z konsumentem, ale też w innym systemie regulacyjnym. I z tego względu mamy w ostatnim czasie szczególnie dużo takich praktyk, gdzie konsument gubi się między różnymi platformami i usługami, tak naprawdę nie wiedząc, gdzie jest ta granica jego praw i możliwości ich dochodzenia – mówi Teresa Wierzbowska.

Manipulacyjne techniki sprzedażowe są w tej chwili dość częstą praktyką, co potwierdzają m.in. dane UOKiK-u, który wziął w tym roku udział w globalnym przeglądzie sprzedażowych stron internetowych i aplikacji mobilnych, organizowanym przez Międzynarodową Sieć Ochrony Konsumentów. Uczestniczyło w nim 26 instytucji chroniących konsumentów, a przegląd objął w sumie 642 podmioty, spośród których 75,7 proc. stosowało co najmniej jeden dark pattern, a 66,8 proc. – dwa lub więcej. Jedną z najczęstszych praktyk stwierdzonych przez UOKIK wśród 10 przebadanych stron w Polsce była tzw. preselekcja, czyli wybranie i zaznaczenie za konsumenta jednej z możliwych opcji, np. tej najdroższej, oraz adnotacje typu „najczęściej wybierany” (social proof).

Na dużą skalę tego zjawiska wskazuje też raport z kontroli Komisji Europejskiej, która w 2023 roku objęła 399 sklepów internetowych sprzedawców detalicznych. 148 z nich stosowało co najmniej jeden dark pattern: 42 strony internetowe miały fałszywe liczniki czasu z terminami zakupu określonych produktów, 54 strony internetowe miały interfejsy zaprojektowane w ten sposób, aby przekierowywać konsumentów do zakupów lub subskrypcji, a 70 stron internetowych ukrywało ważne informacje albo podawało je w taki sposób, aby były mało widoczne dla użytkowników.

W UE regulacje dotyczące dark patterns zawarte są m.in. w dyrektywie o nieuczciwych praktykach handlowych (UCPD) oraz ogólnym rozporządzeniu o ochronie danych osobowych (RODO), a w Polsce w ramach przepisów wdrażających te unijne akty. Co istotne, niedługo konsumenci będą lepiej chronieni przed takimi praktykami. Od 17 lutego 2024 roku zaczęły bowiem w pełni obowiązywać przepisy Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady z 19 października 2022 roku w sprawie jednolitego rynku usług cyfrowych oraz zmiany dyrektywy 2000/31/WE (Akt o usługach cyfrowych), znane jako DSA – Digital Services Act. Przewidują one regulacje mające na celu zwalczanie dark patterns i praktyk wprowadzających konsumentów w błąd. Podmiotom, które stosują takie praktyki, będą grozić kary finansowe, sięgające nawet 6 proc. globalnych obrotów.

– W Polsce zbliża się nowelizacja ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną [jej celem jest dostosowanie polskiego prawa do zapisów DSA – red.] i tam też są m.in. zapisy nakładające kary na podmioty, które tworzą interfejsy w ten sposób, aby manipulować konsumentami. Natomiast prawo bez systemu skutecznego stosowania go nie osiągnie swojego celu – mówi prezeska Związku Pracodawców Prywatnych Mediów.

Jak wskazuje, problemem jest egzekwowanie tych przepisów od zagranicznych platform, które wymykają się europejskim regulacjom.

Mamy na rynku bardzo wiele podmiotów – część z nich to są świetnie funkcjonujące, polskie albo europejskie podmioty, które często dbają o standardy i dobre praktyki na poziomie nawet wyższym, niż prawo tego od nich wymaga. Dbają o interes konsumenta, bo rozumieją, że tak naprawdę żyją z nim w symbiozie. Natomiast mamy też szereg innych podmiotów, które mają zupełnie inny punkt widzenia, i niestety one nie są regulowane przez europejskie prawo. Więc tu kluczowe jest to, żeby standardy i nowo wprowadzane regulacje dotyczyły wszystkich podmiotów, które świadczą analogiczne usługi dla konsumenta – dodaje Teresa Wierzbowska. – To jest w tej chwili bardzo duże wyzwanie dla całego rynku cyfrowego, że w praktyce regulacje nie dotyczą w takim samym stopniu wszystkich graczy.

Branżowi eksperci wskazują, że stosowanie dark patterns jest częścią strategii optymalizacji konwersji i maksymalizacji zysków kosztem transparentności i uczciwości wobec konsumentów. Choć może to przynosić krótkoterminowe korzyści, np. w postaci wzrostu sprzedaży, to jednak długofalowym skutkiem jest utrata zaufania użytkowników i negatywne konsekwencje dla reputacji firmy. W kilku ostatnich latach krytyka i prawne konsekwencje w związku ze stosowaniem dark patterns dotknęły już m.in. gigantów takich jak Booking czy Vinted. Prezes UOKiK wydał do tej pory kilka decyzji nakładających kary na sprzedawców e-commerce na polskim rynku (m.in. Duka, eBilet, born2be.pl i renee.pl). W tym obszarze urząd realizuje też projekt „Wykrywanie i zwalczanie dark patterns z użyciem sztucznej inteligencji”. Ma on pomóc w przygotowaniu narzędzia, które – wykorzystując rozwiązania AI – będzie automatycznie wykrywać niedozwolone praktyki stosowane na stronach internetowych świadczących usługi e-commerce.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/konsumenci-w-sieci,p2056680853

Szybko rośnie liczba osób z ostrą infekcją układu oddechowego, w tym grypy. Szczyt zachorowań przypadnie już na drugą połowę października

0

Centrum e-Zdrowia podaje, że od początku września odnotowano blisko 1,8 mln porad ambulatoryjnych udzielonych z powodu ostrych infekcji układu oddechowego, w tym grypy. Najlepszą metodą walki z chorobą jest szczepionka – najlepiej przyjęta między wrześniem a listopadem. Wciąż jednak na taki krok decyduje się zaledwie kilka procent Polaków, tymczasem grypa jest jedną z 10 najczęstszych przyczyn zgonów u osób powyżej 65. roku życia. 

Szczepienia przeciw grypie w Polsce wpisują się w ogólne przekonanie, że grypa nie jest groźna, w związku z tym czy warto się szczepić? Wiele osób, które przeszło grypę, już zupełnie inaczej o niej myśli, bo zdaje sobie sprawę z powikłań, jakie ta choroba może wywołać. Musimy to zmienić – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr n. med. Paweł Grzesiowski, lekarz i Główny Inspektor Sanitarny.

Według informacji gromadzonych przez Centrum e–Zdrowie od początku sezonu infekcyjnego, czyli od września, odnotowano niemal 1,8 mln porad ambulatoryjnych udzielonych z powodu ostrych infekcji układu oddechowego, w tym m.in. grypy. Z tygodnia na tydzień jest ich coraz więcej – średnio o 26 proc. w skali kraju. Analizy Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych wskazują, że w tym roku sezon zaczął się wcześniej niż zwykle, a szczyt zachorowań przypadnie już na połowę października. WHO ocenia, że aktywność grypy w krajach o klimacie umiarkowanym utrzymuje się jeszcze na poziomie międzyepidemicznym.

Grypa sezonowa, poza podstawowymi objawami typu kaszel, gorączka, dreszcze, bóle mięśni czy złe samopoczucie, może doprowadzić do poważnych powikłań, w tym zapalenia płuc, mięśnia sercowego czy opon mózgowych. W najgorszym wypadku choroba może się skończyć śmiercią.

Podstawową metodą profilaktyki są szczepienia, które dają największą szansę na łagodny przebieg choroby. W Polsce jednak poziom wyszczepialności jest znacznie niższy niż w krajach Europy Zachodniej, pokutuje mit, że grypa to cięższe przeziębienie.

Wiele osób młodych, zdrowych choruje podobnie do przeziębienia, czyli dwa–trzy dni gorszej formy, gorączka, bóle mięśniowe i raczej w większości przypadków choroba mija bez powikłań. Natomiast druga twarz grypy to osoby starsze, po 60. roku życia, często z chorobami towarzyszącymi. Dla tych osób grypa może być wstępem do dramatycznego pogorszenia stanu zdrowia, powodem nadkażeń bakteryjnych. Najbardziej niebezpieczne dla osób starszych jest bakteryjne zapalenie płuc, które rozwija się w konsekwencji grypy i jest najczęstszą przyczyną ostrych zgonów w sezonie jesienno-zimowym – ocenia dr n. med. Paweł Grzesiowski.

Grypa jest jedną z 10 najczęstszych przyczyn zgonów u osób powyżej 65. roku życia. WHO ocenia, że poziom wyszczepialności w szybko starzejących się społeczeństwach, a do takich zalicza się Polskę, powinien wynosić 75 proc. W Polsce w ubiegłym sezonie szczepionkę przyjęło zaś jedynie 5,5 proc. osób. W tym roku, w ciągu pierwszego miesiąca szczepień – 600 tys.

WHO szacuje, że każdego roku na grypę choruje 10 proc. dorosłej populacji i nawet 30 proc. dzieci. Tymczasem niski poziom wykonanych szczepień jest zwłaszcza w grupach najmłodszych. W przypadku szczepień przeciw grypie skuteczność u dzieci wynosi 60–90 proc., w tym redukuje częstotliwość występowania objawów grypopodobnych aż o 84 proc. Dzieci uznaje się też za główne źródło i transmiter grypy. Gdyby odsetek wyszczepialności dzieci wzrósł do 20 proc., to ryzyko wystąpienia grypy w całym społeczeństwie zmniejszyłoby się o połowę.

Szczepić przeciwko grypie powinny się dzieci już od szóstego miesiąca życia, ale również dorośli. Zaleca się szczepienia przeciwko grypie pacjentom powyżej 55. roku życia, ale także chorym na choroby przewlekłe, w tym układu sercowo-naczyniowego czy oddechowego, jak np. POChP czy astma, ale także chorym z chorobami metabolicznymi, takimi jak cukrzyca. Szczepienia skierowane są również do kobiet w ciąży, bo poprzez profilaktykę bierną zapobiegają zachorowaniu, zwłaszcza w pierwszym okresie niemowlęcym – tłumaczy  dr nauk o zdrowiu Karolina Prasek, dyrektorka Działu Rozwoju Pielęgniarstwa i Położnictwa w Medicover.

Eksperci Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych wydali zalecenia na 2024 rok dotyczące koadministracji szczepionek osobom dorosłym w profilaktyce zakażeń układu oddechowego. Podawanie kilku szczepionek na jednej wizycie zwiększa szansę na terminowe zaszczepienie pacjenta przeciwko chorobom infekcyjnym. Ogólne zasady koadministracji szczepień wynikają z wspólnych dla szczepionek mechanizmów odporności. Eksperci zalecają, aby szczepionki przeciw grypie, COVID-19, pneumokokom, RSV oraz krztuścowi (szczepionka przeciw tężcowi, błonicy i krztuścowi) mogły być podawane podczas jednej wizyty, o ile istnieją odpowiednie wskazania medyczne.

Szczepienia przeciwko grypie można spokojnie łączyć z innymi szczepieniami, nawet wręcz zaleca się, aby były one łączone. Przede wszystkim można zakwalifikować i zaszczepić pacjenta przy okazji wizyty na szczepienie przeciwko grypie, np. przeciw pneumokokom, krztuścowi, jest to tak naprawdę choroba, która teraz coraz częściej występuje. Ale także mamy szczepienia przeciwko RSV czy też inne szczepienia zalecane, które można wykonać przy okazji szczepienia przeciwko grypie – przekonuje przedstawicielka Medicover.

Statystyki dotyczące liczby wykonanych szczepień może poprawić ułatwienie i skrócenie procedur. Pielęgniarki i położne mogą wystawiać recepty na wszystkie zalecane szczepionki dla osób dorosłych, w tym m. in. na szczepionkę przeciwko grypie, HPV czy też pneumokokom. Zgodnie z zapowiedziami resortu zdrowia w najbliższym sezonie zostanie zaś wprowadzona recepta farmaceutyczna na produkty immunologiczne.

–  Pielęgniarki posiadają kwalifikacje zarówno do kwalifikowania, jak i wykonywania szczepień przeciwko grypie. Poza kwalifikowaniem do szczepień przeciw grypie pielęgniarki otrzymały również uprawnienia do kwalifikacji oraz wszystkich szczepień zalecanych osób dorosłych – przypomina Karolina Prasek.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/szybko-rosnie-liczba,p556628216

Szybko rośnie liczba osób z ostrą infekcją układu oddechowego, w tym grypy. Szczyt zachorowań przypadnie już na drugą połowę października

0

Centrum e-Zdrowia podaje, że od początku września odnotowano blisko 1,8 mln porad ambulatoryjnych udzielonych z powodu ostrych infekcji układu oddechowego, w tym grypy. Najlepszą metodą walki z chorobą jest szczepionka – najlepiej przyjęta między wrześniem a listopadem. Wciąż jednak na taki krok decyduje się zaledwie kilka procent Polaków, tymczasem grypa jest jedną z 10 najczęstszych przyczyn zgonów u osób powyżej 65. roku życia. 

Szczepienia przeciw grypie w Polsce wpisują się w ogólne przekonanie, że grypa nie jest groźna, w związku z tym czy warto się szczepić? Wiele osób, które przeszło grypę, już zupełnie inaczej o niej myśli, bo zdaje sobie sprawę z powikłań, jakie ta choroba może wywołać. Musimy to zmienić – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr n. med. Paweł Grzesiowski, lekarz i Główny Inspektor Sanitarny.

Według informacji gromadzonych przez Centrum e–Zdrowie od początku sezonu infekcyjnego, czyli od września, odnotowano niemal 1,8 mln porad ambulatoryjnych udzielonych z powodu ostrych infekcji układu oddechowego, w tym m.in. grypy. Z tygodnia na tydzień jest ich coraz więcej – średnio o 26 proc. w skali kraju. Analizy Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych wskazują, że w tym roku sezon zaczął się wcześniej niż zwykle, a szczyt zachorowań przypadnie już na połowę października. WHO ocenia, że aktywność grypy w krajach o klimacie umiarkowanym utrzymuje się jeszcze na poziomie międzyepidemicznym.

Grypa sezonowa, poza podstawowymi objawami typu kaszel, gorączka, dreszcze, bóle mięśni czy złe samopoczucie, może doprowadzić do poważnych powikłań, w tym zapalenia płuc, mięśnia sercowego czy opon mózgowych. W najgorszym wypadku choroba może się skończyć śmiercią.

Podstawową metodą profilaktyki są szczepienia, które dają największą szansę na łagodny przebieg choroby. W Polsce jednak poziom wyszczepialności jest znacznie niższy niż w krajach Europy Zachodniej, pokutuje mit, że grypa to cięższe przeziębienie.

Wiele osób młodych, zdrowych choruje podobnie do przeziębienia, czyli dwa–trzy dni gorszej formy, gorączka, bóle mięśniowe i raczej w większości przypadków choroba mija bez powikłań. Natomiast druga twarz grypy to osoby starsze, po 60. roku życia, często z chorobami towarzyszącymi. Dla tych osób grypa może być wstępem do dramatycznego pogorszenia stanu zdrowia, powodem nadkażeń bakteryjnych. Najbardziej niebezpieczne dla osób starszych jest bakteryjne zapalenie płuc, które rozwija się w konsekwencji grypy i jest najczęstszą przyczyną ostrych zgonów w sezonie jesienno-zimowym – ocenia dr n. med. Paweł Grzesiowski.

Grypa jest jedną z 10 najczęstszych przyczyn zgonów u osób powyżej 65. roku życia. WHO ocenia, że poziom wyszczepialności w szybko starzejących się społeczeństwach, a do takich zalicza się Polskę, powinien wynosić 75 proc. W Polsce w ubiegłym sezonie szczepionkę przyjęło zaś jedynie 5,5 proc. osób. W tym roku, w ciągu pierwszego miesiąca szczepień – 600 tys.

WHO szacuje, że każdego roku na grypę choruje 10 proc. dorosłej populacji i nawet 30 proc. dzieci. Tymczasem niski poziom wykonanych szczepień jest zwłaszcza w grupach najmłodszych. W przypadku szczepień przeciw grypie skuteczność u dzieci wynosi 60–90 proc., w tym redukuje częstotliwość występowania objawów grypopodobnych aż o 84 proc. Dzieci uznaje się też za główne źródło i transmiter grypy. Gdyby odsetek wyszczepialności dzieci wzrósł do 20 proc., to ryzyko wystąpienia grypy w całym społeczeństwie zmniejszyłoby się o połowę.

Szczepić przeciwko grypie powinny się dzieci już od szóstego miesiąca życia, ale również dorośli. Zaleca się szczepienia przeciwko grypie pacjentom powyżej 55. roku życia, ale także chorym na choroby przewlekłe, w tym układu sercowo-naczyniowego czy oddechowego, jak np. POChP czy astma, ale także chorym z chorobami metabolicznymi, takimi jak cukrzyca. Szczepienia skierowane są również do kobiet w ciąży, bo poprzez profilaktykę bierną zapobiegają zachorowaniu, zwłaszcza w pierwszym okresie niemowlęcym – tłumaczy  dr nauk o zdrowiu Karolina Prasek, dyrektorka Działu Rozwoju Pielęgniarstwa i Położnictwa w Medicover.

Eksperci Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Chorób Infekcyjnych wydali zalecenia na 2024 rok dotyczące koadministracji szczepionek osobom dorosłym w profilaktyce zakażeń układu oddechowego. Podawanie kilku szczepionek na jednej wizycie zwiększa szansę na terminowe zaszczepienie pacjenta przeciwko chorobom infekcyjnym. Ogólne zasady koadministracji szczepień wynikają z wspólnych dla szczepionek mechanizmów odporności. Eksperci zalecają, aby szczepionki przeciw grypie, COVID-19, pneumokokom, RSV oraz krztuścowi (szczepionka przeciw tężcowi, błonicy i krztuścowi) mogły być podawane podczas jednej wizyty, o ile istnieją odpowiednie wskazania medyczne.

Szczepienia przeciwko grypie można spokojnie łączyć z innymi szczepieniami, nawet wręcz zaleca się, aby były one łączone. Przede wszystkim można zakwalifikować i zaszczepić pacjenta przy okazji wizyty na szczepienie przeciwko grypie, np. przeciw pneumokokom, krztuścowi, jest to tak naprawdę choroba, która teraz coraz częściej występuje. Ale także mamy szczepienia przeciwko RSV czy też inne szczepienia zalecane, które można wykonać przy okazji szczepienia przeciwko grypie – przekonuje przedstawicielka Medicover.

Statystyki dotyczące liczby wykonanych szczepień może poprawić ułatwienie i skrócenie procedur. Pielęgniarki i położne mogą wystawiać recepty na wszystkie zalecane szczepionki dla osób dorosłych, w tym m. in. na szczepionkę przeciwko grypie, HPV czy też pneumokokom. Zgodnie z zapowiedziami resortu zdrowia w najbliższym sezonie zostanie zaś wprowadzona recepta farmaceutyczna na produkty immunologiczne.

–  Pielęgniarki posiadają kwalifikacje zarówno do kwalifikowania, jak i wykonywania szczepień przeciwko grypie. Poza kwalifikowaniem do szczepień przeciw grypie pielęgniarki otrzymały również uprawnienia do kwalifikacji oraz wszystkich szczepień zalecanych osób dorosłych – przypomina Karolina Prasek.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/szybko-rosnie-liczba,p556628216

Dobre prognozy dla rynku kredytów mieszkaniowych. Mimo braku rządowego programu wsparcia

0

Rok 2025 powinien być dobrym okresem na rynku kredytów mieszkaniowych. – Zainteresowanie nadal będzie rosło i paradoksalnie przyczyni się do tego niedawna zapowiedź ministra rozwoju i technologii, że nie będzie Kredytu 0 proc. – ocenia dr Jacek Furga, prezes Centrum Procesów Bankowych i Informacji. Jak wskazuje, pomimo braku kolejnego programu wsparcia dla kredytów mieszkaniowych 2024 rok również zakończył się dobrym wynikiem, a jakość obsługi złotowych kredytów mieszkaniowych pozostaje na bardzo wysokim poziomie.

– Rok 2024 zakończymy bardzo dobrym wynikiem. Spodziewamy się ok. 200 tys. kredytów hipotecznych udzielonych w całym roku. To jest wzrost w relacji do roku ubiegłego, ale również duży skok w relacji do roku 2022, kiedy stopy procentowe były wyjątkowo wysokie – mówi agencji Newseria Biznes dr Jacek Furga.

Według danych Biura Informacji Kredytowej w listopadzie br. segment kredytów hipotecznych nieco zwolnił: banki udzieliły zarówno o 35,7 proc. mniej kredytów mieszkaniowych w porównaniu do listopada 2023 roku, jak i o 10,5 proc. mniej w relacji do października 2024 roku. Spadek miał miejsce również w ujęciu wartościowym: o 31,9 proc. rok do roku i o 9,5 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca. Pomimo to kredyty mieszkaniowe w okresie od stycznia do listopada br., w porównaniu do analogicznego okresu zeszłego roku, odnotowały wysoką dodatnią dynamikę zarówno w ujęciu liczbowym (+31,9 proc. r/r), jak i wartościowym (+45,8 proc. r/r). Analitycy BIK wskazują, że mimo braku kolejnego programu wsparcia ten segment wciąż radzi sobie całkiem dobrze, a wartość akcji kredytowej w listopadzie br. wyniosła 6,72 mld zł. W efekcie zakładana na ten rok prognoza akcji kredytowej sięgającej 81 mld zł zostanie przekroczona, ponieważ już po 11 miesiącach br. osiągnęła 80,72 mld zł.

Zainteresowanie nadal będzie rosło i paradoksalnie przyczyni się do tego niedawna wypowiedź ministra rozwoju i technologii, że nie będzie Kredytu 0 proc. – ocenia prezes Centrum Procesów Bankowych i Informacji. – Ta informacja była oczekiwana od dawna, a od kilku dni wiemy, że ten program na razie nie będzie realizowany. To może być impuls dla tych, którzy czekali na ten kredyt i wstrzymywali się z zakupem mieszkania, do podjęcia takiej decyzji w nadchodzących miesiącach. Tak więc 2025 również powinien być dobrym rokiem na rynku kredytowym.

Kredyt 0 proc. to zapowiadany od kilku miesięcy nowy program dopłat do kredytów mieszkaniowych. Według zapowiedzi Ministerstwa Rozwoju i Technologii miał zapewnić finansowe wsparcie w formie dopłat do rat kredytu m.in. na zakup mieszkania lub budowę domu jednorodzinnego. Wyższe wsparcie miało być kierowane do gospodarstw wieloosobowych, utrzymana miała być również możliwość udzielenia przez Bank Gospodarstwa Krajowego gwarancji wkładu własnego. Jednak w połowie grudnia br. minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk zadeklarował, że program nie będzie realizowany. Jak wskazał, Polska ma najwyższe w Unii Europejskiej oprocentowanie kredytów mieszkaniowych – blisko dwukrotnie wyższe niż średnia europejska – i państwo musi znaleźć rozwiązanie, które pomoże Polakom w tym zakresie. Jednocześnie zadeklarował też, że nowa propozycja mieszkaniowa rządu zostanie zaprezentowana w pierwszym kwartale tego roku.

– Informacja o tym, że obiecywany od ponad roku Kredyt 0 proc. nie dojdzie do skutku, została odebrana przez rynek raczej spokojnie i z pewną ulgą, bo najgorsza jest niepewność, czekanie na decyzje i szczegóły. A rynek potrzebuje pewności i przewidywalności. Ta informacja pozwala teraz planować swoje dalsze ruchy każdemu z potencjalnych zainteresowanych nabyciem mieszkania na własne potrzeby – mówi dr Jacek Furga.

Jak zauważa BIK, pozytywnym zjawiskiem dla rynku kredytów mieszkaniowych jest rosnąca zdolność kredytowa, będąca efektem ponad 8-proc. realnego wzrostu wynagrodzeń. Te czynniki bezpośrednio przekładają się na możliwość zaciągania kredytów mieszkaniowych na wyższą kwotę. W listopadzie br. średnia kwota takiego kredytu wyniosła rekordowe 429,2 tys. zł i była o 6 proc. wyższa niż przed rokiem. Analitycy BIK wyjaśniają, że obecnie kredyt mieszkaniowy zaciągają osoby o wyższych dochodach.

– Docelowym rozwiązaniem dla rynku mieszkaniowego byłby długoterminowy kredyt o stałej stopie. Patrząc na doświadczenia amerykańskie czy niemieckie, optymalnym rozwiązaniem byłby taki kredyt o oprocentowaniu 5 proc. na cały okres kredytowania – proponuje prezes Centrum Procesów Bankowych i Informacji. – Trzeba po prostu jasno powiedzieć, że jeżeli kogoś stać na kredyt 5 proc., to kupuje mieszkanie, a jeśli kogoś nie stać, to nie kupuje i szuka mieszkania na wynajem. Oczywiście dzisiaj mieszkań na wynajem jest w Polsce za mało i trzeba też szukać instrumentów, które zwiększyłyby tę liczbę. Tutaj z kolei kłania się ustawa o REIT-ach, która jest dyskutowana już po raz kolejny.

REIT-y, czyli fundusze inwestujące kapitał w nieruchomości, które przynoszą stały dochód z ich wynajmu, działają już w kilkudziesięciu krajach; są bardzo popularnym instrumentem m.in. w Stanach Zjednoczonych. Analitycy oceniają, że takie instrumenty mogą być atrakcyjnym narzędziem umożliwiającym inwestorom prywatnym zainwestowanie swoich oszczędności i budowanie kapitału np. na przyszłą emeryturę. Według niedawnego raportu JLL i Banku Pekao polscy inwestorzy indywidualni mogliby zainwestować w krajowe REIT-y około 11,5 mld zł.

– Polacy mają dosyć gotówki i są w stanie zainwestować w nieruchomości, ale nie wtedy, kiedy się ich straszy, że „jeśli masz drugie czy trzecie mieszkanie, to dowalimy ci jeszcze podatek, bo jak już się tak wzbogaciłeś, to musisz jeszcze raz zapłacić” – mówi dr Jacek Furga. – W praktyce jeśli ktoś ma taką możliwość, to zamiast kupować kolejny, luksusowy samochód czy jechać na wakacje na Malediwy, lepiej niech kupi trzecie czy czwarte mieszkanie i wprowadzi na rynek najmu. To jest interes państwa i to jest interes nas wszystkich, żeby tych mieszkań było jak najwięcej, bo dzięki temu będziemy płacić za wynajem mniej.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dobre-prognozy-dla-rynku,p134204604