Strona główna Blog Strona 3

CPK nadal pod znakiem zapytania. Wyzwaniem jest nie tylko budowa lotniska, ale także sieci kolejowej

0

Centralny Port Komunikacyjny (CPK) pod znakiem zapytania. Nowy rząd wciąż przeprowadza audyty. Budowa, zapowiadana jako największe przedsięwzięcie infrastrukturalne w historii, to nie tylko plan potężnego lotniska między Warszawą a Łodzią, ale także obejmująca cały kraj przebudowa sieci kolejowej. – Powinniśmy obniżać temperaturę sporu wokół Centralnego Portu Komunikacyjnego i przechodzić do konkretnych, bardziej operacyjnych decyzji – ocenia Michał Litwin dyrektor generalny Związku Niezależnych Przewoźników Kolejowych. 

1981 km nowych linii kolejowych do 2034 roku, 12 tras i 10 tzw. szprych prowadzących z różnych regionów Polski do stolicy i samego CPK – tak w liczbach wygląda Program Kolejowy CPK, którego realizacja miała się odbyć głównie w tej dekadzie. Zaraz po wyborach 15 października 2023 roku nowa koalicja rządowa zapowiedziała dogłębny audyt całego przedsięwzięcia, a projekt CPK stanął pod znakiem zapytania i stał się elementem politycznego sporu. 

– Temat CPK jest tematem bardzo nośnym i ciągle jeszcze gorącym, i z jednej strony dobrze, że na ten temat debatujemy, natomiast powinniśmy już powoli obniżać tę temperaturę sporu, już powinniśmy wykraczać czy zamykać temat CPK jako sporu politycznego i przechodzić do bardziej operacyjnych, konkretnych decyzji. Są pewne sygnały, że być może w tym kierunku zmierzamy, natomiast zawsze diabeł tkwi w szczegółach – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Michał Litwin.

W tym wypadku projekt CPK trzeba traktować jako szerszą całość obejmującą nie tylko potężny port lotniczy zlokalizowany między Warszawą a Łodzią, ale także pozostałe „otoczenie infrastrukturalne”, w tym zapowiadany jako przełomowy komponent kolejowy. 

– Sygnały w tym momencie są takie, że przede wszystkim projekt ten zostanie przeniesiony w całości do Ministerstwa Infrastruktury, więc skończymy z pewnego rodzaju dualizmem w planowaniu sieci kolejowej, że część rzeczy się dzieje u pełnomocnika rządu ds. CPK, który jest w innym ministerstwie, część jest w Ministerstwie Infrastruktury. Teraz będzie całościowe planowanie i to jest na pewno dobre – zauważa ekspert.

Otwartym pytaniem pozostaje, które elementy mają nadal szansę na realizację. Przypomnijmy, komponent CPK z uwagi na układ komunikacyjny sieci kolejowej zakładał budowę według modelu piasty i szprychy. Dziś nikt nie jest w stanie odpowiedzieć, które elementy będą realizowane, a które zaniechane. 

– W sposób oczywisty, i to jest poza marginesem dyskusji, jest linia „Y”, Warszawa – Łódź – Poznań – Wrocław oraz linia Katowice – Ostrawa, tutaj wszyscy deklarują, że to są elementy potrzebne i będą kontynuowane. Prawdą jest, że budowa i realizacja całego projektu, potem budowa trochę czasu zajmie, mówi się, że realizacja może być nawet do 2035 roku i tak to pewnie będzie wyglądało, natomiast nie zwalnia nas to z obowiązku myślenia o docelowej sieci kolejowej – zauważa Michał Litwin.

Dyskusja o przyszłości układu komunikacyjnego docelowej sieci pozostaje sprawą otwartą. Tym bardziej że wspomniany model „piasty i szprychy” spotkał się już z poważnymi zastrzeżeniami z uwagi na swój policentryzm.

– Wydaje się, że model piasty i szprychy nie jest modelem optymalnym, Polska jest krajem policentrycznym, polska sieć drogowa jest policentryczna i nie zbiega się w żadnym konkretnym miejscu, nawet w Warszawie, w największym miejscu, tylko jest to układ bardziej sieciowy i trudno mi znaleźć argumenty, które by mówiły, że należy inaczej zaplanować sieć kolejową – mówi dyrektor generalny Związku Niezależnych Przewoźników Kolejowych.

To oznacza, że konieczna jest kontynuacja dyskusji z udziałem wielu środowisk takich jak przewoźnicy, samorządowcy, organizacje pracodawców itd. Głównym zarzutem stawianym wobec Komponentu Kolejowego CPK jest podporządkowanie sieci pod potrzeby lotniska. Równie ważne jest wzięcie pod uwagę kwestii rozwoju różnych regionów kraju, oddalonych od pogranicza województw mazowieckiego i łódzkiego. 

Takie postawienie sprawy mogłoby być krzywdzące dla peryferyjnych województw oraz jakości transportu między średnimi i dużymi miastami, np. Szczecinem i Wrocławiem.

– Nie może być tak, że budowa sieci kolejowej, sieci wysokich prędkości służy tylko i wyłącznie lotnisku, że to jest najważniejszy element. Może być to ważny element, natomiast niekoniecznie wiodący. Sieć kolejowa, miliardowe inwestycje w sieć kolejową muszą służyć kolei, przewozom kolejowym rzeczy i pasażerów. Czyli krótko mówiąc, pasażerowie muszą mieć możliwość poruszania się szybko z A do B, pomiędzy dużymi i średnimi miastami, po liniach zbliżonych do linii prostych tak bardzo, jak to jest możliwe, żeby te czasy przyjazdu w sposób naturalny były jak najprostsze i wtedy system kolejowy jako całość zacznie zyskiwać bardzo mocno na wartości – podkreśla Michał Litwin. 

Dziś trudno prognozować, jak będzie ewoluował już nakreślony przecież pomysł na układ komunikacji kolejowej wokół CPK.

– Trudno odnosić się do tego, co z projektem CPK się rzeczywiście wydarzy, bo z jednej strony padają różnego rodzaju deklaracje ze strony nowego rządu, minister Maciej Lasek wyraźnie mówi, że teraz nie dyskutujemy, czy, tylko jak, że aktualizujemy harmonogramy, które były nierealne. Natomiast widziałem też wypowiedzi prezesa CPK, pana Filipa Czernickiego, z których wynika, że tak naprawdę decyzję na sam koniec jeszcze musi podjąć premier. W związku z tym już te dwa elementy ze sobą nie do końca w moim odczuciu współgrają, bo albo realizujemy, albo czekamy na decyzję premiera, która będzie na tak albo na nie – mówi ekspert.

Między innymi z tego powodu wielu ekspertów wstrzymuje się z komentowaniem możliwych scenariuszy dla przyszłości projektu. Niezależnie od tego kluczowe powinno być wsłuchanie się w głos przewoźników kolejowych, którzy mają wiedzę oraz swoje prognozy dotyczące rozwoju tego rynku w przyszłości. 

– Potrzebujemy też programów bocznicowych, czyli systemów motywujących przedsiębiorców do wpinania się ze swoimi działkami, inwestycjami do systemu kolejowego, żeby wydłużać ramiona, zasięg, możliwość bezpośredniego transportu towarów bez tej pierwszej mili realizowanej transportem drogowym. Jest wiele podmiotów, których należy słuchać, którzy mają cząstkową wiedzę, i ta całościowa wiedza musi być moim zdaniem ponownie przeanalizowana, żeby po tych wszystkich analizach stworzyć docelowy kształt sieci kolejowej, który już nie będzie przez nikogo podważany – mówi nasz rozmówca.

Kluczowym dokumentem dla planów realizacji CPK jest Strategiczne Studium Lokalizacyjne Inwestycji Centralnego Portu Komunikacyjnego. W jego zakresie oprócz portu lotniczego ze zintegrowanym węzłem komunikacyjnym wchodzą także inwestycje kolejowe drogowe.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/cpk-nadal-pod-znakiem,p713036802

Komisarz UE ds. energii: Możemy i powinniśmy ograniczyć Rosji dostęp do finansowania i technologii w obszarze LNG

0

Od czasu inwazji na Ukrainę UE nałożyła już 13 pakietów sankcji na Rosję, które mają osłabić jej zdolność do dalszego finansowania wojny. Najdotkliwsze z nich to m.in. sankcje technologiczne czy unijne embargo na import ropy oraz produktów ropopochodnych z Rosji drogą morską. Jednak gaz z tego kierunku, który przed wojną płynął do Europy m.in. gazociągiem Nord Stream, dotąd oficjalnie nie został objęty sankcjami. W opracowywanym 14. pakiecie sankcji prawdopodobnie znajdą się obostrzenia obejmujące handel rosyjskim gazem skroplonym LNG. Będzie to pierwszy raz, kiedy Bruksela uderzy w rosyjski sektor gazowy.

W 2022 roku Gazprom zaczął sam wstrzymywać dostawy do swoich głównych odbiorców w UE, chcąc wywrzeć presję i zmusić kraje Zachodu do zmiany polityki wobec Ukrainy.

Rosja jednostronnie podjęła decyzję o odcięciu dostaw gazu do europejskich konsumentów pomimo faktu, że z wieloma europejskimi firmami miała podpisane wieloletnie umowy. Próbowała manipulować naszym rynkiem energii i w efekcie konsumenci, gospodarstwa domowe w UE musiały w 2022 roku płacić bardzo wysokie rachunki. To była jednostronna decyzja Rosji, która jednocześnie sama była pozbawiona alternatywnego szlaku dostaw, aby móc ten sam gaz sprzedawać na innych rynkach, bo nawet Rosja potrzebuje czasu na to, aby zbudować nową infrastrukturę do przesyłu gazu. Teraz Rosjanie planują sprzedawać część swojego gazu w postaci LNG i uruchomili szereg terminali LNG. Dlatego możemy – i powinniśmy – ograniczyć ich dostęp do finansowania i technologii – powiedziała agencji Newseria Biznes podczas EKG w Katowicach Kadri Simson, komisarz UE ds. energii.

Rosyjski gaz, który przed wojną płynął do Europy m.in. gazociągiem Nord Stream, dotąd oficjalnie nie został objęty sankcjami. Część państw członkowskich UE – m.in. Węgry – nie chciała się na to zgodzić ze względu na duży poziom zależności od rosyjskiego surowca. Teraz ma się to zmienić, ponieważ prawdopodobnie w 14. pakiecie sankcji na Rosję, który ma być gotowy w najbliższych tygodniach, prawdopodobnie znajdą się obostrzenia obejmujące handel rosyjskim gazem skroplonym (LNG). 

 Wprowadziliśmy sankcje na ropę naftową, przy niewielu odstępstwach od tej zasady. Tym sankcjom podlega zarówno ropa naftowa, jak i produkty rafineryjne, a europejskie firmy nie kupują już ropy od Rosji. Co więcej, z partnerami z G7 wprowadziliśmy też limit cen na rosyjską ropę w przypadku jej transportu do krajów trzecich za pośrednictwem europejskich jednostek pływających. Jest on możliwy tylko w przypadku, gdy cena sprzedaży jest niższa od rynkowej – przypomina Kadri Simson. – W kwestii gazu państwa członkowskie nie uzgodniły jeszcze sankcji, tu niezbędna jest jednomyślność. Ministrowie energii uzgodnili jednak pakiet gazowo-wodorowy i wprowadzili rozwiązanie, które pozwala władzom krajowym na ograniczanie dostępu rosyjskich statków, jednostek do transportu LNG do ich terminali. Ten pakiet wchodzi w życie 21 maja. Teraz rozmawiamy także o tym, jak możemy objąć sankcjami pewne elementy handlu LNG, na przykład przeładunek.

Według obserwatorów UE raczej nie wprowadzi całkowitego zakazu kupowania rosyjskiego LNG przez kraje Wspólnoty, ale obejmie restrykcjami m.in. przeładunki tego surowca w europejskich portach. Jednak to i tak będzie dla Rosji dotkliwe, ponieważ od wybuchu wojny z Ukrainą jej eksport LNG wzrósł, a Rosja zaczęła nawet budować dodatkowe terminale, żeby jeszcze bardziej zwiększyć swoje możliwości eksportowe.

Jak zaznacza komisarz ds. energii, UE ma w zanadrzu jeszcze kilka opcji, które mogłyby uderzyć w rosyjski sektor energetyczny i tamtejszą gospodarkę, osłabiając jej zdolność do dalszego prowadzenia wojny.

– Kiedy udaje nam się zachęcić naszych międzynarodowych partnerów do postawienia na oszczędzanie energii, światowe rynki się stabilizują, a Rosja nie może korzystać na wojennych stawkach za energię. I to właśnie robimy od dwóch lat. Możemy też ograniczyć dostęp Rosji do technologii, które są jej potrzebne, żeby utrzymywać przy życiu przemysł paliw kopalnych. W ten sposób możemy sprawić, że ich wolumen produkcji z czasem znacząco spadnie – mówi komisarz UE ds. energii.

Od momentu rosyjskiej inwazji na Ukrainę UE nałożyła już w sumie 13 pakietów sankcji na Rosję (i Białoruś). Są one wymierzone w polityczną i wojskową elitę odpowiedzialną za inwazję, ale ich celem jest przede wszystkim osłabienie zdolności Rosji do dalszego finansowania wojny. To m.in. całkowity zakaz importu rosyjskiego węgla oraz unijne embargo na import rosyjskiej ropy i produktów ropopochodnych do państw UE drogą morską (zaczęły obowiązywać na przełomie 2022 i 2023 roku). W praktyce oznacza to, że kraje europejskie nie mogą już sprowadzać m.in. rosyjskich paliw, diesla i oleju opałowego. Tym, co mocno dotknęło rosyjską gospodarkę, są również sankcje technologiczne, czyli zakaz eksportu technologii, które mogą być wykorzystywane w sektorze energetycznym. Jeśli jednak Bruksela zdecyduje się objąć obostrzeniami rosyjskie LNG – o co zabiegała m.in. Polska i kraje bałtyckie – będzie to prawdopodobnie najdotkliwsza z dotychczasowych sankcji. Tym bardziej że w ten sektor uderzają także sankcje amerykańskie.

Udało nam się znaleźć wspólny front dla wprowadzenia rozwiązań dotkliwie uderzających w rosyjską gospodarkę, które odcinają ją od źródeł przychodów i wysyłają jasny sygnał, że każdy agresor musi zapłacić za swoje działania i że jest to wysoka cena – mówi Kadri Simson. – Sankcje wymagają jednak jednomyślności. Dlatego za każdym razem, kiedy Komisja Europejska przedstawia propozycję wprowadzenia nowych sankcji, staramy się ocenić, czy one nie wywołają większych trudności w naszych gospodarkach. I to jest jeden z powodów, dla których – zamiast proponować sankcje na gaz – dokładamy dużych starań, aby znaleźć alternatywnych dostawców tego surowca.

W 2021 roku, przed wybuchem wojny w Ukrainie, z Rosji pochodziło ok. 25 proc. unijnego importu ropy naftowej (blisko 3 mln baryłek dziennie), 44 proc. importu węgla (nominalnie najwięcej sprowadzały go Niemcy i Polska) oraz prawie połowa importu gazu ziemnego – ok. 155 mld m3 gazu rocznie (dane z raportu „Unia Europejska niezależna od Rosji? Alternatywne źródła dostaw surowców energetycznych” Polskiego Instytutu Ekonomicznego). KE podaje, że w 2021 roku surowce energetyczne stanowiły aż 62 proc. całego rosyjskiego importu do UE i łącznie kosztowały kraje Wspólnoty blisko 100 mld euro. Dla Kremla ropa i gaz są narzędziem wywierania presji na państwa Zachodu, ale też źródłem finansowania rosyjskiej machiny wojennej: według PIE przed wybuchem wojny sprzedaż surowców energetycznych generowała ok. 1/3 wpływów do rosyjskiego budżetu centralnego, a zyski ze sprzedaży ropy do samych tylko państw UE stanowiły ok. 10 proc. wpływów.

– Zanim Rosja rozpoczęła nieuzasadnioną wojnę przeciwko Ukrainie, Europa była bardzo uzależniona od importu rosyjskich surowców – mówi komisarz UE ds. energii. – Udało nam się już znacząco ograniczyć import z Rosji. Istotne jest też to, że byliśmy w stanie zamienić gaz ziemny na źródła odnawialne w zakresie produkcji energii. Lata 2022–2023 były w Europie rekordowe pod względem wykorzystania źródeł odnawialnych, po raz pierwszy w historii z wiatru i słońca uzyskaliśmy więcej energii niż z gazu.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/komisarz-ue-ds-energii,p1116209251

Nadwyżki zbóż pozostaną problemem także w kolejnym sezonie. Wszystko zależy od zwiększenia możliwości eksportowych

0

Rząd zdecydował się wprowadzić dopłaty do sprzedaży zbóż dla rolników, którzy za swoją obecną, trudną sytuację winią szerokie otwarcie granic i zwiększony import płodów rolnych z Ukrainy. Pomoc o wartości ok. 2 mld zł ma pozwolić zdjąć z rynku w sumie ok. 5 mln t nadwyżki ziarna. Jednak eksperci wskazują, że to nie rozwiąże problemów, które mogą się ponownie pojawić w nadchodzącym sezonie. Powodem nadwyżek i niskich cen jest bowiem krajowa nadprodukcja, której nie rekompensuje zapotrzebowanie na pasze, co wynika z niskiego pogłowia trzody chlewnej. Przyczynił się do nich także import ukraińskiego zboża po wybuchu wojny, ale jego wpływ nie jest tak istotny, jak się powszechnie uważa.

Jak poinformował niedawno wiceminister rolnictwa Stefan Krajewski, ok. 30 proc. całej nadwyżki zboża w UE jest w Polsce. Szacuje się, że w polskich magazynach zalega go obecnie ok. 9 mln t, co – obok importu na unijne rynki płodów rolnych z Ukrainy i Europejskiego Zielonego Ładu – było jedną z pośrednich przyczyn protestów rolniczych trwających w ostatnich tygodniach w całej Polsce.

 Mówiąc kolokwialnie: zbóż mamy za dużo, ponieważ taka bieżąca samowystarczalność, czyli stosunek zbiorów do zużycia krajowego, kształtuje się na poziomie 130–140 proc. Mamy więc nadprodukcję przewyższającą zużycie o ok. 40 proc. i tę nadwyżkę trzeba jakoś zagospodarować. W krótkiej perspektywie czasowej jedyną rozsądną drogą wydaje się eksport, ponieważ nie możemy z roku na rok gwałtownie zwiększyć popytu krajowego – mówi agencji Newseria Biznes dr inż. Wiesław Łopaciuk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej PIB.

Jak wskazał minister rolnictwa Czesław Siekierski, trudna sytuacja na rynku zbóż wynika obecnie między innymi z niskiego pogłowia trzody chlewnej. Zużycie paszowe jest bowiem dominującym składnikiem popytu krajowego. Dlatego też resort zamierza w nadchodzącym czasie promować produkcję zwierzęcą, żeby zapewnić rynkową równowagę.

– Zużycie paszowe w ostatnich latach wykazywało tendencję spadkową bądź stabilizację. Dzieje się tak dlatego, że kilkanaście lat wcześniej mieliśmy w kraju pogłowie trzody na poziomie zbliżonym do 18 mln sztuk, natomiast obecnie mamy poniżej 10 mln sztuk. To spowodowało redukcję zapotrzebowania na pasze w produkcji trzody chlewnej, co nie zostało skompensowane rosnącym zapotrzebowaniem na pasze w sektorze drobiu czy w sektorze mleczarskim do produkcji mleka – tłumaczy ekspert Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Na tę sytuację rynkową nałożył się jeszcze wybuch wojny w Ukrainie. Według rolników to właśnie skutki wojny – w szczególności szerokie otwarcie granic celnych UE, w tym Polski, dla napływu zboża i płodów rolnych z Ukrainy – przyczyniło się do destabilizacji polskiego rynku i spadku cen. Z danych przytaczanych przez eksperta IERiGŻ-PIB wynika, że w okresie marzec 2022 – marzec 2023 na krajowy rynek trafiło 3,3 mln t zbóż z Ukrainy, w tym 2,4 mln t kukurydzy i 851 tys. t pszenicy. Na eksport trafiło mniej więcej 50–60 proc.

 Import z Ukrainy jest tylko jednym z czynników powodujących wzrost nadwyżek w polskim sektorze zbożowym. Przede wszystkim od kilku lat mieliśmy zbiory zbóż na poziomie 34–36 mln t, co – po dodaniu zapasów początkowych i importu – przekładało się na bardzo duży poziom podaży krajowej, przy stabilnym popycie krajowym – wyjaśnia dr inż. Wiesław Łopaciuk. – Wojna w Ukrainie, jeżeli chodzi o polski rynek zbóż, przejawiała się przede wszystkim w rosnącym imporcie ukraińskiego ziarna do Polski, to dotyczyło głównie kukurydzy i w nieco mniejszym stopniu pszenicy. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten import nie rósł jakoś niebotycznie.

Wpływ importu z Ukrainy, według eksperta, był w skali kraju mniejszy, niż się powszechnie uważa, ale widać wyraźne różnice między poszczególnymi regionami. Najbardziej odczuwalne to zjawisko było w województwach bezpośrednio sąsiadujących z Ukrainą bądź w województwach, przez które przebiegały szlaki handlowe przy tranzycie zbóż. Zdaniem eksperta dziś sytuacja z ukraińskim eksportem wydaje się być unormowana, nadal jednak pozostaje on wyzwaniem dla polskich rolników w perspektywie długoterminowej, szczególnie w kontekście przyszłego członkostwa Ukrainy w UE.

Aby zdjąć z rynku nadmiar zboża i doprowadzić do tego, żeby został on wyeksportowany jeszcze przed nadchodzącymi żniwami, rząd zdecydował się wprowadzić dopłaty. W kwietniu Rada Ministrów przyjęła rozporządzenie, na podstawie którego taka pomoc będzie realizowana. Zakłada ono, że rolnicy, którzy sprzedali zboże – pszenicę, żyto, pszenżyto, mieszanki zbożowe czy jęczmień – od 1 stycznia do 10 marca br. otrzymają dopłatę 200 zł do tony (co oznacza, że pomoc będzie działać wstecznie) w przeliczeniu na 1 ha upraw zbóż, natomiast dla rolników, którzy sprzedali zboże od 11 marca i zrobią to do końca maja br., zaplanowano 300 zł do tony. W rozporządzeniu określono też stawki pomocy w przedziale 740–1620 zł w przypadku sprzedaży zbóż w przeliczeniu na 1 ha powierzchni upraw. Środki będą wypłacane przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która dysponuje dokumentacją i informacjami o stanie zasiewów, a wnioski o dopłaty można składać do 5 czerwca br.

Rząd wskazał, że pomoc dla rolników wynikająca z rozporządzenia ma charakter przejściowy, doraźny i służy zdjęciu nadwyżki zbóż z polskiego rynku. Jak poinformował minister rolnictwa i rozwoju wsi Czesław Siekierski, już sama zapowiedź jej uruchomienia przyśpieszyła sprzedaż i eksport krajowego ziarna w kwietniu br., co stwarza nadzieję na opróżnienie magazynów przed zbliżającymi się żniwami.

– Trudno jeszcze mówić o nadchodzącym sezonie i wielkości zbiorów w 2024 roku, bo jak na razie nie mamy zbyt wielu informacji, a po drugie, zboża ozime na polach przezimowały dobrze. Są obawy o pewne opóźnienia w siewach zbóż jarych, które – wzorem ubiegłych lat – mogą być nadrobione, co już kilkukrotnie miało miejsce. Zatem może się zapowiadać kolejny rok dobrych zbiorów przy relatywnie stabilnym popycie, czyli możemy pozostać rynkiem nadwyżkowym. Mamy mniejszy import ziarna z Ukrainy i w ogóle mniejszy import ziarna z innych krajów – mówi dr inż. Wiesław Łopaciuk. – Tak więc są nadzieje, że będziemy mieli te nadwyżki trochę mniejsze, ale to będzie uzależnione właśnie od tego, ile będziemy zdolni wyeksportować.

Jak dodaje ekspert, polskie zboże jest konkurencyjne na światowych rynkach zbytu, o czym może świadczyć dodatnie saldo handlu zagranicznego w tym segmencie. Eksportujemy głównie do krajów UE, Afryki Północnej i na Bliski Wschód.

Dane Grain Market Report z 15 kwietnia 2024 roku szacują światową produkcję zbóż w sezonie 2023/2024 na 2,3 mld t. To największy wynik w historii, o 2 proc. wyższy niż rok wcześniej. Łącznie z zapasami na ok. 600 mln t daje to podaż w wysokości 2,9 mld t, przy konsumpcji na poziomie 2,3 mld t. Dotychczasowe prognozy na kolejny sezon przewidują dalsze wzrosty produkcji i konsumpcji.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/nadwyzki-zboz,p672697499

W Polsce brakuje dostępnych cenowo mieszkań. Eksperci mówią o kryzysie mieszkaniowym

0

 Większość osób – nawet ze średnimi, wcale nie najgorszymi dochodami – ma problem, żeby zaspokoić swoje potrzeby mieszkaniowe, ale też z tym, żeby po zaspokojeniu tych potrzeb, po opłaceniu wszystkich rachunków i opłat związanych z mieszkaniem, mieć jeszcze środki na godne życie – mówi Aleksandra Krugły z Fundacji Habitat for Humanity Poland. Jak wskazuje, problem stanowi nie tylko wysoki współczynnik przeciążenia kosztami mieszkaniowymi, ale i tzw. luka czynszowa, w której mieści się ponad 1/3 społeczeństwa. Tych problemów nie rozwiąże jednak samo zwiększanie liczby nowych lokali. Potrzebne są również rozwiązania, które umożliwią zaangażowanie sektora prywatnego w zwiększenie podaży dostępnych cenowo mieszkań na wynajem. 

Według danych Eurostatu Polacy przeznaczają na koszty związane z mieszkaniem średnio 17,9 proc. swoich dochodów. To wciąż nieco poniżej średniej europejskiej, wynoszącej 18,9 proc. Z kolei tzw. współczynnik przeciążenia kosztami mieszkaniowymi (wskazuje odsetek populacji, który przeznacza na koszty związane z mieszkaniem co najmniej 40 proc. swoich dochodów) dotyczy w Polsce 6,7 proc. gospodarstw domowych w miastach oraz 5,3 proc. na wsiach. To również wynik poniżej europejskiej średniej, która wynosi odpowiednio 10,4 oraz 6,2 proc.

Ubiegłoroczne badanie ARC Rynek i Opinia dla Fundacji Habitat for Humanity pokazuje jednak, że w praktyce skala problemów może być dużo większa. Aż 48 proc. Polaków zadeklarowało w nim, że na wydatki związane z mieszkaniem przeznaczają do 30 proc. swoich miesięcznych dochodów. Kolejne 29 proc. ankietowanych wskazało na przedział 30–40 proc. Natomiast prawie co czwarty Polak na koszty związane z mieszkaniem (raty kredytu, czynsz najmu, media, itd.) przeznacza 40 proc. dochodów swojego gospodarstwa domowego.

Mamy problem związany z tym, że z jednej strony wielu osób po prostu nie stać na zakup mieszkania. Natomiast z drugiej strony wiele osób ma też taką sytuację, że są zbyt bogaci, aby uzyskać wsparcie od gminy czy państwa, ale zbyt biedni, żeby kupić własne M. Mówimy tu o tzw. luce czynszowej i szacujemy, że takie osoby mogą stanowić w tej chwili już nawet 40–50 proc. naszego społeczeństwa – mówi agencji Newseria Biznes Aleksandra Krugły, dyrektorka ds. rzecznictwa w Fundacji Habitat for Humanity Poland.

Tak zwana luka czynszowa to sytuacja, w której osoba bądź gospodarstwo domowe osiąga dochody zbyt niskie, aby zakupić własne mieszkanie (z uwzględnieniem zaciągnięcia kredytu) lub wynająć je na wolnym rynku, a jednocześnie zbyt wysokie, aby móc się ubiegać o najem z mieszkaniowego zasobu gminy lub wsparcie państwa. Według marcowego raportu „Luka czynszowa w Polsce w latach 2010–2022” Polityki Insight i PFR Nieruchomości to zjawisko dotyczy obecnie ponad 1/3 (35 proc.) Polek i Polaków. Największa, ponad 60-proc. luka czynszowa występuje wśród gospodarstw domowych samotnych rodziców oraz złożonych z dwójki rodziców i trójki lub więcej dzieci. Jednak grupa dotknięta problemem tzw. luki czynszowej jest mocno zróżnicowana pod względem ekonomicznym i społecznym – są w niej również single i młode pary dopiero planujące założenie rodziny.

– Również rynek najmu jest bardzo trudny. Brakuje mieszkań dostępnych cenowo, mieszkania dostępne na rynku prywatnym osiągają zawrotne ceny. Ten problem dotyczy m.in. osób młodych, z których coraz więcej pozostaje ze swoimi rodzicami, ponieważ nie stać ich na własne, niezależne mieszkanie. To zamieszkiwanie wspólnie z rodzicami nie jest z ich wyboru – mówi Aleksandra Krugły. – Biorąc wszystko to pod uwagę, zdecydowanie można powiedzieć, że w Polsce mamy do czynienia z kryzysem mieszkaniowym.

Problemy mieszkaniowe już od lat pozostają jedną z największych bolączek Polaków. W ubiegłorocznym badaniu ARC Rynek i Opinia dla Fundacji Habitat for Humanity ponad 1/4 (27 proc.) respondentów wskazała brak mieszkania lub złe warunki mieszkaniowe jako jeden z najistotniejszych dla nich problemów. Jednocześnie większość zadeklarowała, że to właśnie stabilność ich sytuacji mieszkaniowej jest czynnikiem, od którego uzależniają ważne życiowe decyzje, takie jak ślub (26 proc.), posiadanie dzieci (32 proc.) czy zmiana pracy (37 proc.). To pokazuje, że brak dostępnych cenowo mieszkań jest problemem społecznym, który pociąga za sobą kolejne – Polacy emigrują albo nie są w stanie się usamodzielnić i odkładają decyzję o założeniu rodziny.

– Obecne rozwiązania systemowe i programy rządowe są nastawione przede wszystkim na stymulowanie popytu, a brakuje instrumentów podażowych. Potrzeba więcej mieszkań na wynajem, potrzeba rozwiązań, które pozwalałyby ludziom wynajmować mieszkania za cenę, która nie będzie zajmowała zbyt dużej części ich dochodów – wymienia dyrektorka ds. rzecznictwa w Fundacji Habitat for Humanity Poland.

W powszechnej opinii panuje pogląd, że mieszkania w Polsce są trudno dostępne, co odnosi się zarówno do ich fizycznego niedoboru, jak również cen nieruchomości i wysokości czynszów za najem. Jednak statystyki pokazują, że w tym pierwszym aspekcie udało się wiele zdziałać. Jak wynika z przytaczanych w raporcie Polityki Insight i PFR Nieruchomości danych z ostatniego spisu powszechnego za 2021 rok, w Polsce było 15,2 mln mieszkań wobec 12,5 mln gospodarstw domowych. To oznacza, że liczba nieruchomości mieszkaniowych przekracza już liczbę gospodarstw domowych, choć niedobory mieszkań nadal występują na poziomie lokalnym, zwłaszcza w dużych miastach.

Również Fundacja Habitat for Humanity zauważa, że chociaż z ok. 420 mieszkaniami na 1 tys. mieszkańców w ub.r. Polska wciąż plasuje się poniżej europejskiej średniej, to statystyczny deficyt mieszkaniowy nie występuje już od przynajmniej 2009 roku, a obecnie – zgodnie z danymi Eurostatu – w Polsce jest nawet o 1,3 mln więcej mieszkań niż gospodarstw domowych. Jednak problemem nadal są ich ceny, także w relacji do wynagrodzeń. Jak podaje fundacja, w 2016 roku za średnią krajową pensję można było kupić średnio 0,81 mkw. mieszkania, a w 2022 roku – 0,73 mkw.

Rozwiązaniu problemów mieszkaniowych nie sprzyja też fakt, że w Polsce 60 proc. nowo powstających domów i mieszkań to inwestycje deweloperskie. Dla porównania wkład sektora niekomercyjnego (komunalnego, spółdzielczego) wynosi raptem ok. 2 proc. W 2022 roku w całkowitej liczbie 238,6 tys. mieszkań oddanych do użytku znalazło się zaledwie 628 komunalnych, ponad dwa razy więcej spółdzielczych (1514) czy społecznych czynszowych (1607), przeznaczonych dla osób o niższych dochodach.

Według ekspertów wszystko to pokazuje, że problemów mieszkaniowych w Polsce nie rozwiąże samo zwiększanie liczby nowych lokali. Trzeba też szukać rozwiązań, które umożliwią m.in. zaangażowanie sektora prywatnego w zwiększenie podaży dostępnych cenowo mieszkań na wynajem.

 Jednym z takich rozwiązań są społeczne agencje najmu – wskazuje Aleksandra Krugły. – Jest to innowacja mieszkaniowa polegająca na tym, że gmina może się zdecydować na pewien rodzaj społecznego pośrednictwa. Właściciele mieszkań z rynku prywatnego decydują się oddać lokal w dzierżawę takiej agencji i dzięki temu nie muszą się martwić o relacje z najemcą. Po prostu otrzymują czynsz i wszystkie opłaty, są również zwolnieni z podatku od najmu. Natomiast z drugiej strony osoby w trudniejszej sytuacji, z tzw. luki czynszowej czy o niskich dochodach, mogą wynająć mieszkanie od takiej agencji po niższej cenie. Warto inwestować właśnie w tego typu innowacje mieszkaniowe, aby nasz rynek był bardziej ucywilizowany i dostępny dla osób o zróżnicowanych dochodach.

SAN-y, czyli społeczne agencje najmu, to rozwiązanie wprowadzone nowelizacją ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego z 2021 roku. Dzierżawią mieszkania bezpośrednio od właścicieli, którym gwarantują stabilność i bezpieczeństwo najmu, terminowe opłaty oraz utrzymanie mieszkań w należnym stanie. W zamian oczekują stawek poniżej cen rynkowych. Następnie takie mieszkania są wynajmowane uprawnionym osobom na preferencyjnych warunkach. Kryteria uprawniające do najmu mieszkania od SAN określa gmina, z którą agencja podpisała umowę.

W Polsce, po trzech latach od wprowadzenia SAN-ów, wciąż jednak funkcjonują tylko pojedyncze takie inicjatywy. Ich tworzenie utrudnia przede wszystkim wzrost stawek najmu mieszkań, który powoduje, że właścicielom lokali dużo bardziej opłaca się je wynajmować na rynku komercyjnym.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/w-polsce-brakuje,p626527033

Rynek nieruchomości premium w Polsce szybko rośnie. Do Europy Zachodniej sporo nam jeszcze brakuje

0

Z roku na rok przybywa nieruchomości premium w Polsce, a cały rynek zyskuje na wartości. W porównaniu do Europy Zachodniej pozostajemy nieco w tyle, co wynika m.in. z tego, że rynek powstał stosunkowo niedawno, a określenie „premium” w stosunku do inwestycji mieszkaniowej było często nadużywane i straciło na znaczeniu. – Wysoki standard nieruchomości to nie tylko dobra lokalizacja czy ładna elewacja. Musi ona spełniać szereg warunków jednocześnie – mówi Rafał Kula, prezes i współzałożyciel NOHO Investment.

– Rynek nieruchomości premium rozwija się w Polsce bardzo dobrze, z roku na rok zyskuje na wartości i powstają nowe projekty, które jakościowo ten rynek budują i podwyższają jego standard. Bardzo pozytywnie patrzę więc na przyszłość tego segmentu, mimo różnych zawirowań, które mamy w tym momencie na świecie – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Rafał Kula.

Zestawiając jednak rodzimy rynek nieruchomości premium z tym, co możemy zaobserwować na zachodzie naszego kontynentu, Polska ma jeszcze całkiem sporo do nadrobienia. Mówimy tutaj zarówno o wielkości rynku, jak i specyfice samych budynków zaliczanych do prestiżowej kategorii. Jednocześnie, jak podkreślają eksperci, ceny nieruchomości premium w Polsce są wciąż niskie w porównaniu do innych miast czy stolic europejskich.

– W Europie Zachodniej rynek premium jest znacznie bardziej rozbudowany i bardziej dojrzały. Tych inwestycji, projektów, które są bardziej ambitne i są prawdziwym premium, jest dużo więcej niż u nas, bo u nas ten rynek do niedawna praktycznie nie istniał – zauważa ekspert.

Inna rzecz to samo podejście do znaczenia słowa „premium” w budownictwie. W Polsce to słowo, podobnie jak „luksusowa inwestycja”, było bardzo często nadużywane. To przełożyło się na utratę jego faktycznego znaczenia. 

– Każdy projekt, który miał lepszą elewację czy był w lepszym miejscu, był nazwany premium, a niestety tak nie jest. Inwestycja premium musi spełniać szereg kryteriów, żeby faktycznie być tak nazywaną. Musi mieć odpowiednią architekturę, istotne dla mieszkańców części wspólne, ale też układ mieszkania, widok z okna czy lokalizację – wymienia Rafał Kula.

Zgodnie z niedawno opublikowanym raportem „Z wyższej półki – mieszkania o podwyższonym standardzie i luksusowe”, autorstwa ThinkCo przy współpracy z Otodom, NOHO Investment i Renters.pl, główną cechą apartamentu premium jest spełnianie wysokich oczekiwań klientów. Ponadto takie nieruchomości muszą oferować liczne udogodnienia, które zacierają granicę między domem a ekskluzywnym hotelem. Ich cena wynosi co najmniej 180 proc. średniej dla danego miasta, przy czym w przypadku najbardziej luksusowych obiektów ten parametr może być znacznie wyższy. Co ważne, cena metra w przypadku takich nieruchomości utrzymuje się także przy wzroście metrażu. 

Dodatkowo w przypadku luksusowych budynków należy wspomnieć chociażby o lokalach komercyjnych na parterze, które powinny być dostosowane do charakteru nieruchomości. Na obowiązkowej liście znajduje się także odpowiednie wykorzystanie i dobór zieleni. Jak podkreśla ekspert, NOHO Investment przy każdym projekcie wdraża koncepcję 3–30–300 zakładającą, że z okna powinniśmy widzieć trzy drzewa, 30 proc. otoczenia powinna stanowić powierzchnia czynna biologicznie, a w promieniu 300 m powinien być park.

Autorzy raportu zwracają także uwagę na przestronność wnętrz. Jako jeden z parametrów wymieniono m.in. wysokość pomieszczeń ponad 275 cm. Liczy się także nasłonecznienie, duże okna, tarasy, a także ogrody zimowe. 

– Wyróżnikiem nieruchomości mieszkaniowych premium jest przede wszystkim lokalizacja – występują one albo w bardzo dobrych lokalizacjach miejskich, albo w lokalizacjach podmiejskich, które realizują to wyobrażenie idylli, jakie mają klienci. W przypadku rynku standardowego marzymy o podmiejskim spokojnym życiu, a lądujemy w urbanistyce łanowej, w przypadku rynku premium rzeczywiście lądujemy w spokojnym otoczeniu zieleni – mówi Tomasz Bojęć, partner zarządzający w ThinkCo. – Niemniej istotna jest też wysoka jakość wykończenia, wysoki standard otoczenia budynków, szereg udogodnień, które występują w przypadku mieszkań ponadstandardowych, a w przypadku mieszkań luksusowych są absolutnie obligatoryjne.

Obecnie klienci poszukujący nieruchomości premium szukają głównie oryginalnych, niespotykanych dotąd realizacji, ponadczasowej architektury cechującej się wyjątkowymi wnętrzami. Wśród najczęściej spotykanych na rynku premium klientów autorzy raportu ThinkCo wyróżniają kilka grup. To m.in. osoby, które dzięki zastrzykowi gotówki, np. w wyniku awansu czy dziedziczenia, są w stanie przenieść się do mieszkania o wyższym standardzie, a także bogaci obcokrajowcy, głównie Ukraińcy i Białorusini, którzy ze względu na niestabilną sytuację w swoich krajach zdecydowali się na przeprowadzkę do Polski. Apartamenty premium kupują także tzw. kolekcjonerzy adresów, czyli osoby inwestujące w nieruchomości w ramach hobby. Dzięki swoim doświadczeniom mają rozbudowaną sieć kontaktów, które zapewniają im dostęp do najlepszych ofert, zanim jeszcze trafią one na rynek. Kolejną grupą są inwestorzy pakietowi, którzy w lokalizacjach premium kupują od razu kilka lokali o wysokim standardzie z myślą o ich sprzedaży czy wynajmie.

W przypadku miast zaskoczenia nie ma. Dziś najmocniej rozwijającym się miastem w tej dziedzinie jest Warszawa. 

Potencjał rynku premium w Warszawie jest bardzo duży. Kolejne miasta to oczywiście Kraków, Wrocław, Katowice, Trójmiasto, duże aglomeracje. Rynek premium istnieje głównie w największych miastach w Polsce. Poza nimi jest on bardzo mało rozwinięty, praktycznie go nie ma – ocenia Rafał Kula.

Według raportu Otodom ze stycznia 2024 roku, przygotowanego na potrzeby raportu ThinkCo, aż 85 proc. ofert luksusowych apartamentów pochodzi jedynie z pięciu polskich miast: Warszawy, Gdańska, Wrocławia, Krakowa i Gdyni.  Przykładowo w tym ostatnim mieście 4,8 proc. ofert mieszkań dotyczy luksusowych apartamentów. W przypadku Kielc czy Lublina ten odsetek wynosi 0 proc.

Jak wynika z danych KPMG „Rynek dóbr luksusowych w Polsce”, w 2022 roku wartość rynku nieruchomości premium wzrosła o 9 proc. w ujęciu rocznym. Popyt na takie lokale przewyższał podaż i nic nie wskazuje na to, żeby w kolejnych latach miało się to zmienić.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/rynek-nieruchomosci,p10377775

Rekordowe zainteresowanie Czystym Powietrzem. Program potrzebuje dodatkowych 5 mld zł finansowania

0

W ostatnim tygodniu do programu Czyste Powietrze złożono rekordową liczbę wniosków – ponad 6,6 tys. To znacznie więcej, niż wynosiła tygodniowa średnia dla 2023 roku. Zdaniem ekspertów Polskiego Alarmu Smogowego, żeby wypełnić założenia programu, liczba wniosków powinna sięgać 8 tys. tygodniowo, ale ostatnie wyniki pokazują, jak potrzebne jest wsparcie dla procesu wymiany źródeł ciepła i termomodernizacji. Instytut Ekonomii Środowiska oraz Fundacja Instrat ostrzegają jednak, że bez zabezpieczonego finansowania w długim terminie mogą się powtórzyć kryzysy jak z końcówki 2023 roku. Oceniają, że potrzeba na ten cel dodatkowych 5 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy.

– W ostatnich miesiącach obserwowaliśmy potężny kryzys w programie Czyste Powietrze. Zabrakło środków na wypłaty dotacji, wiele gospodarstw domowych miesiącami czekało na zaległe płatności. Kryzys w programie Czyste Powietrze został chwilowo rozwiązany, natomiast on znowu pojawi się za rok czy za dwa lata, jeżeli nie zabezpieczymy finansowania w tym momencie – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Andrzej Guła, prezes Instytutu Ekonomii Środowiska i Polskiego Alarmu Smogowego.

Kryzys z końca 2023 roku został zażegnany z początkiem lutego br. w wyniku najpierw przekazania środków z zaliczki z KPO z programu RePower EU, a następnie uruchomienia kolejnych transz prefinansowania z PFR. Jak podkreślają eksperci IEŚ i Fundacji Instrat, odpowiedzialność za powstanie kryzysu spada na poprzedni rząd, który już w lipcu ub.r. był świadomy, że bez zapewnienia nowej puli środków pod koniec roku w programie zabraknie pieniędzy. 

– Nie da się realizować tak dużego programu, jakim jest Czyste Powietrze, bez zapewnienia źródeł finansowania, a te środki nie będą pochodzić z jednego funduszu, tylko z wielu różnych. To jest KPO, to są fundusze unijne, m.in. Fundusz Spójności, ale będzie również konieczność uruchomienia dodatkowych środków, dodatkowych funduszy – zauważa prezes IEŚ.

Instytut Ekonomii Środowiska oraz Fundacja Instrat zaprezentowały plan finansowania programu na lata 2024–2027, który zostanie przekazany do rządu. Scenariusz ten, w opinii ekspertów, pozwoli na stabilne finansowanie aż do 2028 roku. Wskazują oni na konieczność przeznaczenia na Czyste Powietrze dodatkowych źródeł finansowania, m.in. przychodów z systemu ETS (krajowe dochody z uprawnień do emisji CO2 to ponad 20 mld zł), Funduszu Modernizacyjnego czy Społecznego Funduszu Klimatycznego, a także z emisji zielonych obligacji.

– Apelujemy o to, żeby 5 mld zł przeznaczyć na realizację programu Czyste Powietrze. W chwili obecnej z Krajowego Planu Odbudowy ma zostać przeznaczone 3 mld euro na ten cel. Natomiast jest to kwota niedostateczna, niewystarczająca i stąd nasz apel – mówi Andrzej Guła.

Jak podkreśla, trwające do 15 kwietnia konsultacje rewizji KPO są najlepszym momentem do zmian w tym zakresie. Zdaniem ekspertów trzeba w tym procesie uwzględnić fakt, że na wykorzystanie środków z planu jest niewiele czasu.

O tym, jak ważny jest program Czyste Powietrze, świadczą statystyki za ostatnie lata. Według danych Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) w Polsce notowana jest poprawa jakości powietrza, co można wiązać z pozytywnymi efektami dotychczasowych dofinansowań. Zmniejszyło się bowiem zużycie energii, a do atmosfery trafia o 3,3 mln t dwutlenku węgla mniej. Dodatkowo o kilka milionów ton spadł wolumen importu węgla grubego, notabene jeszcze niedawno w znakomitej części pochodził on z Rosji. 

Program Czyste Powietrze cieszy się dużą, w dodatku rosnącą popularnością. Złożono w nim ok. 800 tys. wniosków na łączną kwotę dotacji niemal 25 mld zł. Barometr uruchomiony przez Polski Alarm Smogowy wskazuje, że w marcu po raz pierwszy tygodniowa liczba składanych wniosków przekroczyła 6 tys., a w ostatnim tygodniu marca wpłynęło ich ponad 6,6 tys. Dla porównania tygodniowa średnia z 2023 roku wynosiła niecałe 4,2 tys. Celem programu jest likwidacja 3 mln pozaklasowych kotłów, tzw. kopciuchów, do 2028 roku. Do jego osiągnięcia jeszcze daleka droga. Zdaniem ekspertów będzie to możliwe, gdy tygodniowa liczba wniosków wyniesie co najmniej 8 tys.

Od 22 kwietnia br. w programie zajdą zmiany, zgodnie z którymi beneficjenci będą mogli wybierać tylko urządzenia (pompy ciepła oraz kotły na drewno czy pellet) wpisane na listę ZUM – zielonych urządzeń i materiałów – prowadzoną przez NFOŚiGW.

Obecnie jest dowolność, Kowalski może sobie wybrać dowolne urządzenia, które spełniają kryteria programu, a w tej chwili zostanie wprowadzone takie udogodnienie, że tylko urządzenie, które widnieje na liście prowadzonej przez administrację publiczną, będzie mogło otrzymać dotację. Dużo się mówi o tej zmianie, duże są oczekiwania, natomiast ona znacząco fundamentalnych problemów z realizacją tego programu nie rozwiąże – ocenia prezes Instytutu Ekonomii Środowiska.

Program Czyste Powietrze prowadzony jest od września 2018 roku przez NFOŚiGW pod nadzorem resortu klimatu i środowiska. Jest on realizowany wraz z 16 funduszami wojewódzkimi (WFOŚiGW). Partnerami są niektóre banki, a także gminy. Wiele z nich już od pierwszej edycji zdecydowało się prowadzić punkty konsultacyjno-informacyjne programu.  

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/rekordowe-zainteresowanie,p1567486035

Fundusze Norweskie wspierają polskie firmy. Mogą się one ubiegać o granty związane m.in. z ochroną środowiska czy innowacyjnymi technologiami

0

„Rozwój przedsiębiorczości i innowacje” to program realizowany ze środków Funduszy Norweskich, którego operatorem jest Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości. Jest to kolejne źródło finansowania, które dało polskim firmom możliwość opracowywania i wdrażania na rynek innowacyjnych produktów i rozwiązań. Skorzystały z nich mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa, które realizują projekty przyczyniające się m.in. do poprawy jakości życia. Na polskim rynku nie brak przykładów przedsięwzięć, które zostały z sukcesem zrealizowane przy wsparciu Norweskiego Mechanizmu Finansowego na lata 2014–2021.

Mamy wiele funduszy unijnych i innych źródeł finansowania, ale Fundusze Norweskie są o tyle ciekawą opcją, że kładą duży nacisk na elementy społeczne, środowiskowe, prowadzenie biznesu przez kobiety, poprawę jakości życia osób starszych i wykluczonych. Dodatkowym plusem jest też współpraca z partnerami zagranicznymi, networking i konferencje, które umożliwiają kontakty z innymi przedsiębiorcami, a także współpraca z norweskimi firmami przy wdrażaniu technologii czy rozwiązań, które funkcjonują na ich rynku – mówi agencji Newseria Biznes Magdalena Sobczak-Solarska, współwłaścicielka Villi Zakątek.

Norwegia nie jest członkiem UE, ale poprzez specjalny instrument finansowy, czyli właśnie Fundusze Norweskie, zapewnia swój wkład w tworzenie zielonej i nowoczesnej Europy. Ten instrument skierowany jest do państw, które przystąpiły do UE po 2003 roku, czyli również Polski. Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa mogły za pośrednictwem Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości ubiegać się w jego ramach o granty na realizację projektów związanych np. z ochroną środowiska, wdrażaniem innowacyjnych technologii oraz rozwiązań poprawiających jakość życia. Celem Funduszy Norweskich jest również stymulowanie dwustronnej współpracy pomiędzy firmami z Polski i Norwegii. Dlatego ten mechanizm jest dla rodzimych przedsiębiorców doskonałym sposobem na to, żeby rozwinąć współpracę z tamtejszym rynkiem, który stwarza im atrakcyjne możliwości.

Przykładem projektu, który został z sukcesem zrealizowany przy wsparciu Norweskiego Mechanizmu Finansowego 2014–2021, jest „Wdrożenie usługi Independent Living wykorzystującej innowacyjne technologie wspierające jakość życia osób starszych”. Jego celem było wprowadzenie na rynek nowej, innowacyjnej usługi Independent Living (IL), która odpowiada na potrzeby i podnosi komfort życia osób w wieku senioralnym.

– Polska jest jednym z krajów o najbardziej zaawansowanym procesie starzenia się społeczeństwa, co niesie wiele wyzwań nie tylko dla jednostki, dla osób w wieku senioralnym i ich rodzin, ale i dla całego społeczeństwa. Usługa Independent Living jest odpowiedzią na te potrzeby i wyzwania starzejącego się społeczeństwa, związane z samotnością, izolacją,  ubóstwem społecznym, które pojawia się w tej grupie wiekowej i na które nakładają się rozmaite choroby związane z wiekiem. Wszystko to jest szczególnie dotkliwe, jeżeli osoba senioralna jest samotna, żyje w jednoosobowym gospodarstwie domowym, a w Polsce większość jednoosobowych gospodarstw domowych jest prowadzona właśnie przez osoby w wieku ponad 65 lat i ten trend będzie się nasilał z biegiem lat – zwraca uwagę Magdalena Sobczak-Solarska.

Projekt realizowany przez lubelską spółkę MSCG był wart 19,9 mln zł, z czego blisko 2 mln euro (około 8,5 mln zł) stanowiło dofinansowanie z Funduszy Norweskich. W ramach przedsięwzięcia wybudowany został obiekt składający się z 43 apartamentów – Villa Zakątek – gdzie wdrożono usługę Independent Living opartą na nowoczesnych rozwiązaniach i technologiach informacyjno-komunikacyjnych.

Usługa Independent Living oferuje osobom w wieku senioralnym samodzielność i niezależność, zapewniając im przestrzeń do życia, która jest w pełni dostosowana do ich potrzeb, a z drugiej strony mocny nacisk kładziony jest na więzi społeczne, na stworzenie takiej wspólnoty, która wzajemnie się wspiera, inspiruje. Dlatego obok apartamentów w Villi Zakątek są też przestrzenie, które służą integracji, aktywności, wspólnemu spędzaniu czasu. I ten fakt nawiązywania więzi społecznych, podejmowania aktywności  w ramach pakietu zajęć, mobilizacji, gimnastyki  ma na celu poprawę jakości życia osób w wieku senioralnym, poprawę ich zdolności intelektualnych poprzez tę aktywizację, interakcję z innymi ludźmi, udział w zajęciach, dbałość o sprawność fizyczną, żeby oni mogli być jak najdłużej sprawni i samodzielni – mówi współwłaścicielka Villi Zakątek.

Polskie społeczeństwo starzeje się szybciej niż średnia UE. W raporcie GUS wskazano, że udział osób starszych w populacji mieszkańców Polski osiągnął poziom 25,9 proc. W 2060 roku w Polsce ma mieszkać 11,9 mln osób powyżej 60. roku życia, tj. o 21 proc. więcej niż w 2022 roku, stanowiąc 38,3 proc. ogółu ludności.

– Innowacyjne rozwiązania wspierające seniorów będą się rozwijać, ponieważ ta grupa społeczna ich potrzebuje. Dlatego producenci zwykłych, codziennych produktów też będą rozszerzać ich użyteczność tak, aby były lepiej dostosowane do osób starszych. Takie innowacje są potrzebne w zasadzie w każdym obszarze życia – dodaje Ewa Hiller, projektantka wzornictwa przemysłowego, twórczyni Torby Borby.

Torba Borba – czyli torba na zakupy z napędem elektrycznym, zaprojektowana z myślą o osobach starszych – to kolejne rozwiązanie dofinansowane z Funduszy Norweskich. Grant w wysokości 850 tys. zł umożliwił spółce Design Team stworzenie finalnego projektu torby, wyprodukowanie oraz przetestowanie jej w Norwegii w centrach senioralnych i sklepach.

– Fundusze Norweskie sprawiły, że pomysł przekształcił się w biznes. Bez nich ten projekt by nie powstał – podkreśla Ewa Hiller.

Seniorzy mogą przewieźć w Torbie Borbie nawet 12-kilogramowe zakupy, a silnik elektryczny pomaga pokonać przeszkody i wspinać się po schodach. Torba ma regulowaną wysokość, dzięki czemu jej użytkownik nie musi się schylać przy wyjmowaniu i wkładaniu rzeczy. W ramach projektu powstała też aplikacja na smartfony, która umożliwia zarządzanie torbami, co stanowi duże ułatwienie, z którego mogą korzystać na przykład wypożyczalnie czy domy seniora. Torbę Borbę mogą też po prostu kupić klienci indywidualni.

– W tym momencie mamy produkt, który nadaje się do sprzedaży, jest zaprojektowany w taki sposób, że można go produkować seryjnie i mamy już wyprodukowaną gotową, pierwszą partię – mówi twórczyni Torby Borby.

Przykładem innowacji, opracowanej dzięki dofinansowaniu Funduszy Norweskich, jest też materiał ochronny przeciwdziałający otarciom skóry, m.in. u dzieci, osób otyłych i aktywnych fizycznie. Grant w wysokości blisko 550 tys. zł pozwolił polskiej spółce na nawiązanie współpracy z doświadczonymi chemikami, przedstawicielami branży kosmetyczno-medycznej i naukowcami z Sieci Badawczej Łukasiewicz oraz Uniwersytetu w Oslo w Norwegii. Efektem ich badań jest nieuczulający materiał, kompatybilny ze skórą, który zabezpiecza ją przed urazami i otarciami, ale możliwości jego zastosowania okazały się o wiele szersze.

– Ten materiał może być też stosowany jako kosmetyk, bo w warstwie nośnej może mieć substancje pielęgnujące, zabezpieczające np. przed powstawaniem zmarszczek. Może być również wykorzystywany w medycynie, ponieważ w skład tego materiału można wprowadzić substancje lecznicze, które – na przykład przy stopie cukrzycowej – zapewnią regenerację części ciała – mówi Urszula Markowicz-Jureczko, właścicielka firmy AXYZ. – Obecnie materiał jest na etapie finalizacji, mamy prototyp i szukamy możliwości rozwoju w innych sferach, m.in. właśnie w medycynie, ale oczywiście tutaj potrzebne są bardzo duże fundusze. Natomiast rola Funduszy Norweskich była dotąd nieoceniona, ponieważ badania kliniczne, badania nad wytrzymałością materiału pochłonęły sporo zasobów finansowych i bez Funduszy Norweskich by się to na pewno nie udało.


PARP, Norway grands, UE

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/fundusze-norweskie,p103895662

Polska może nie zdążyć z wdrożeniem unijnej dyrektywy dotyczącej cyberbezpieczeństwa. 1/4 firm w kraju nie wie, że są objęte dyrektywą

0

– Szacuje się, że około 60 proc. organizacji może nie być jeszcze przygotowanych na spełnienie wymogów unijnej dyrektywy NIS2 – mówi Paweł Śmigielski, country manager Stormshield. Mowa o dyrektywie w sprawie środków na rzecz wysokiego wspólnego poziomu cyberbezpieczeństwa na terytorium Unii Europejskiej. Akt prawny rozszerza zakres podmiotów objętych regulacją. Niespełnienie wymogów wiąże się z wysokimi karami. 

Dyrektywa w sprawie środków na rzecz wysokiego wspólnego poziomu cyberbezpieczeństwa na terytorium UE (tzw. Dyrektywa NIS2) weszła w życie 16 stycznia 2023 roku. Państwa członkowskie muszą ją wdrożyć do swojego porządku prawnego najpóźniej do 17 października 2024 roku. Jak wynika z ocen ekspertów, ponad połowa podmiotów może nie być gotowa na nowe przepisy. 

– Około 60 proc. organizacji może nie być jeszcze przygotowane na spełnienie wymogów dyrektywy NIS2. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka i jednym z podstawowych jest to, że wciąż brakuje polskiego aktu prawnego, który wprowadzałby dyrektywę NIS2 do porządku prawnego w Polsce, czyli właściwie mówimy o nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Paweł Śmigielski, country manager Stormshield.

To jednak nie koniec listy problemów, przed którymi stoją organizacje w Polsce. Pierwszym z nich jest brak specjalistów zajmujących się cyberbezpieczeństwem. Szacuje się, że tylko w 2023 roku brakowało nad Wisłą od 10 tys. do nawet kilkunastu tysięcy fachowców z tej dziedziny. Do tego dochodzą różne aspekty związane z przygotowaniem się do nowych wymogów w zakresie finansowym. 

Zasadniczą różnicą względem wcześniejszego aktu NIS, który uchwalono w połowie poprzedniej dekady, jest szerszy zakres podmiotów, które zostały objęte tą regulacją. Dotyczy m.in. takich obszarów jak bezpieczeństwo łańcuchów dostaw, mechanizmy kontrolne i nadzorcze, obowiązki informacyjne, a także zasady raportowania o zaistniałych incydentach. 

– Dyrektywa NIS2 wprowadza kilka zmian w porównaniu do pierwszej części dyrektywy i naszego krajowego aktu, czyli ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, przede wszystkim pierwszą poważną zmianą jest rozszerzenie listy podmiotów, które będą objęte regulacją. I tu na przykład dyrektywa NIS2 obejmuje swoimi wymaganiami także jednostki administracji publicznej. Są to także przedsiębiorstwa, które zajmują się ściekami i, co jest istotne, szczególnie w świetle ataków, z którymi mamy na co dzień do czynienia, także operatorzy pocztowi i kurierzy zostali objęci nową dyrektywą – mówi country manager Stormshield.

Dyrektywa wprowadza także podział organizacji na podmioty kluczowe oraz ważne. Co istotne, wpływa to na wysokość kar, jakie mogą zostać nałożone w przypadku niespełnienia wymagań. 

– Kary w przypadku podmiotów kluczowych mogą być liczone do 10 mln euro lub też 2 proc. rocznego obrotu, natomiast w przypadku operatorów podmiotów ważnych te kary mogą wynieść do 7 mln euro bądź też 1,4 proc. rocznych obrotów – wylicza ekspert. 

Dyrektywa NIS2 oznacza obarczenie odpowiedzialnością za niespełnienie wymagań m.in. zarządy spółek czy kadrę kierowniczą. To oznacza, że na konkretne osoby zajmujące czołowe stanowiska mogą być nałożone kary finansowe, a nawet zakaz pełnienia funkcji publicznych. Nowe prawo nakłada również nowe obowiązki.

 – Jest określone w dyrektywie, że dana organizacja w ciągu 24 godz. powinna poinformować odpowiednie organy o incydencie, który miał miejsce, natomiast w ciągu 72 godz. powinna zostać wysłana bardziej szczegółowa informacja o tym incydencie. Natomiast kolejny obowiązek, na który zwracam uwagę, to zapewnienie odpowiednich środków proporcjonalnych do szacowanego ryzyka – mówi Paweł Śmigielski.

W praktyce oznacza to przede wszystkim zapewnienie środków technicznych i organizacyjnych, które mają się przełożyć na podniesienie poziomu bezpieczeństwa w danym podmiocie. Ekspert tłumaczy, że te przepisy nie będą de facto dotyczyły samego przedsiębiorstwa, ale także jego otoczenia. 

– Organizacja, oprócz tego, że musi zadbać o bezpieczeństwo swoich systemów teleinformatycznych, powinna także zwrócić uwagę i sprawdzać, jak wygląda stopień bezpieczeństwa czy stopień spełniania dyrektywy NIS2 u swoich dostawców i podwykonawców. To jest dość duża zmiana i z punktu widzenia specjalistów zajmujących się cyberbezpieczeństwem dość istotna – podkreśla.

Dyrektywa NIS2 wprowadza także wymóg szkoleń, w których udział powinni brać również członkowie zarządów oraz kadra kierownicza. W przypadku szeregowych pracowników mówi się także o zachowaniu zasad cyberhigieny. 

Zaskoczeniem dla wielu przedsiębiorców może być fakt, że kierowana przez nich organizacja może podlegać pod dyrektywę NIS2. Z jednej strony nowe prawo należy uważać za uzupełnienie ustawy z 5 lipca 2018 roku o krajowym systemie bezpieczeństwa (ustawa o KSC). Jej zapisami według szacunków było dotąd objętych kilkaset podmiotów. Tymczasem NIS2 może dotyczyć nawet kilku tysięcy organizacji.

– Wiele z nich nie jest przygotowanych, a szacuje się, że 1/4 firm w Polsce nawet nie wie, że powinny być objęte dyrektywą NIS2. Tak że to już stanowi dość duże wyzwanie na samym początku, bo przypomnijmy, że czas, który został nałożony, to jest październik 2024 roku na przystosowanie naszych organizacji do wymogów dyrektywy NIS2 – mówi Paweł Śmigielski.

Firma doradcza EY wskazuje, że nowa unijna dyrektywa to rewolucja w kwestii budowania cybernetycznej odporności dla wielu sektorów gospodarki. 36 proc. ankietowanych nie analizowało jeszcze tej dyrektywy. 30 proc. przyjrzało się temu zagadnieniu, ale nie odnotowało istotnego wpływu na realizowany sposób działania. To może oznaczać, że nie wszystkie organizacje zdają sobie w pełni sprawę, jakie następstwa niesie NIS2. Mowa o takich aspektach jak np. raportowanie zagrożeń czy obowiązek szyfrowania. 

W ostatnim czasie doszło do kilku groźnych incydentów w obszarze cyberbezpieczeństwa. Zdaniem ekspertów oprócz głośnych przypadków związanych z jednym z laboratorium czy platformami dostawców takie zdarzenia dzieją się każdego tygodnia. Niestety liczba podobnych zdarzeń cały czas rośnie. 

– Z mojego punktu widzenia warto zaznaczyć, że incydent to jest coś, czego nie należy się bać. Incydenty były, są i będą i także dyrektywa NIS2 kładzie na to duży nacisk, żeby firmy czy organizacje przygotowywały plany ciągłości działania i budowały kompetencje w zakresie cyberodporności, czyli przywracania firmy, organizacji do normalnego funkcjonowania po wystąpieniu incydentu – stwierdza ekspert.

W tym przypadku kluczowe jest „nauczenie się życia z takim incydentem” i odpowiednia reakcja nałożona literalnie przez przepisy NIS2. W zależności od zdarzenia podmioty mają 24 i 72 godz. na przekazanie informacji o zdarzeniu do odpowiednich organów. Z drugiej strony dyrektywę należy traktować jak drogowskaz co do koniecznych zmian w samej organizacji. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/polska-moze-nie-zdazyc,p599863030

Polskie firmy poniżej unijnej średniej pod względem cyfryzacji. Większość nie korzysta z chmury, elektronicznej wymiany informacji czy sztucznej inteligencji

0

Wyniki Polski w obszarze cyfryzacji biznesu plasują się poniżej średniej UE, co oznacza, że wciąż pozostaje wiele do nadrobienia, aby osiągnąć cele wynikające z unijnej polityki „cyfrowej dekady”. – Są różnice w cyfryzacji polskiego biznesu, które wynikają przede wszystkim z wielkości przedsiębiorstw. Te większe i duże radzą sobie dobrze, natomiast małe i mikroprzedsiębiorstwa często nie korzystają nawet z tych najbardziej podstawowych rozwiązań – wskazuje wiceminister rozwoju i technologii Ignacy Niemczycki. Jak ocenia, dużym wsparciem w cyfryzacji polskiego biznesu są fundusze UE, a unijna polityka „cyfrowej dekady” stworzy Polsce szanse na przyciągnięcie nowych inwestycji, m.in. z zakresu produkcji półprzewodników.

– Są różnice w cyfryzacji polskiego biznesu, które wynikają przede wszystkim z wielkości przedsiębiorstw. Te większe i duże firmy radzą sobie dobrze, korzystają z chmury czy sztucznej inteligencji. Natomiast małe przedsiębiorstwa, zwłaszcza mikro, często nie korzystają nawet z tych najbardziej podstawowych narzędzi, wszystko mają zapisane na jakichś pendrive’ach, nie korzystają z chmury, co z kolei powoduje, że ciężko im wdrażać bardziej zaawansowane rozwiązania. Tu jest duża przepaść i na pewno wiele rzeczy do zrobienia – mówi Ignacy Niemczycki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju i Technologii. – To wygląda podobnie w wielu państwach członkowskich UE, cyfryzacja w Polsce jakoś diametralnie się nie różni od państw naszego regionu i wszędzie też widzimy tę różnicę pomiędzy dużymi a małymi przedsiębiorcami, więc to jest wyzwanie na poziomie całej Unii.

Na początku 2023 roku wszedł w życie program „Droga ku cyfrowej dekadzie”, która wyznacza kierunki rozwoju transformacji cyfrowej Unii Europejskiej. Jeden z nich dotyczy transformacji cyfrowej unijnych przedsiębiorstw – UE chce, aby do 2030 roku już 75 proc. z nich korzystało z chmury, AI lub dużych zbiorów danych, a ponad 90 proc. unijnych MŚP osiągnęło przynajmniej podstawowy poziom wykorzystania technologii cyfrowych.

Opublikowany we wrześniu ub.r. pierwszy raport Komisji Europejskiej na temat stanu „cyfrowej dekady” pokazuje, że Polska ma wiele do nadrobienia, aby osiągnąć te cele. Aktualne wyniki naszego kraju w obszarze cyfryzacji biznesu wciąż pozostają bowiem poniżej średniej UE – z usług chmury obliczeniowej korzysta 19 proc. rodzimych przedsiębiorstw (średnia UE to 34 proc.), a z elektronicznej wymiany informacji – 32 proc. (średnia UE to 38 proc.). Ponadto tylko 18 proc. polskich przedsiębiorstw aktywnie korzysta z mediów społecznościowych, a 3 proc. włącza technologie AI do swojej działalności. Elektroniczne faktury i duże zbiory danych nie są jeszcze powszechnie stosowane. Polskie firmy w relatywnie niewielkim stopniu angażują się też w handel internetowy – sprzedaż online prowadzi 14 proc. MŚP, a sprzedaż transgraniczną do innych państw członkowskich UE prowadzi już tylko 5 proc.

– Cyfryzacja biznesu jest absolutną podstawą rozwoju nowoczesnych sektorów gospodarki w Polsce – podkreśla wiceminister rozwoju i technologii. – Rząd może oczywiście zachęcić firmy do cyfryzacji, stosując określone mechanizmy finansowe, i takie rozwiązania już istnieją, korzystamy w tym celu z funduszy europejskich, mamy też Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości. Natomiast kluczem są nie tylko pieniądze, ale i edukacja. Dlatego nasze ministerstwo stara się pracować bezpośrednio z przedsiębiorcami i platformami, które z kolei współpracują z mniejszymi firmami. W ten sposób jesteśmy w stanie dość sprawnie komunikować się z tymi najmniejszymi przedsiębiorstwami i budować wiedzę o tym, jak ten proces cyfryzacji przeprowadzić.

Wiceminister zaznacza, że dużym wsparciem w cyfryzacji polskiego biznesu są fundusze UE. W Krajowym Planie Odbudowy – odblokowanym przez Brukselę pod koniec lutego br. – działania przyczyniające się do transformacji cyfrowej stanowią 21,3 proc. (ponad 7,5 mld euro ) całkowitej alokacji, przy czym oczekuje się, że ok. 6,8 mld euro z tych środków przyczyni się właśnie do osiągnięcia celów „cyfrowej dekady”.

– Mamy Fundusze Europejskie dla Nowoczesnej Gospodarki i to jest kluczowy program z perspektywy rozwoju cyfrowych możliwości przedsiębiorców, którzy mają szeroki wachlarz dostępnych opcji. To są pieniądze na rozwiązania od tych zupełnie najprostszych do tych bardzo zaawansowanych. Tak więc – jeżeli jest wola po stronie przedsiębiorcy – to te fundusze są. Tym, co stanowi wyzwanie, jest jednak przekonanie przedsiębiorcy – zwłaszcza tego małego – żeby podjął jakieś kroki, zauważył, że warto zainwestować czas i pieniądze, bo w perspektywie nawet dwóch lat takie cyfrowe, zautomatyzowane rozwiązania mogą mu się po prostu opłacać – mówi Ignacy Niemczycki.

Oprócz cyfryzacji biznesu przyjęty na początku ub.r. program „cyfrowej dekady” wyznacza również cele dotyczące kompetencji cyfrowych obywateli państw UE, cyfryzacji administracji publicznej oraz rozwoju infrastruktury cyfrowej. Jednym z nich jest m.in. podwojenie do końca tej dekady obecnego udziału UE w światowej produkcji półprzewodników – określanych jako „złoto XXI wieku” – do poziomu 20 proc. Wiceminister ocenia, że jest to dla Polski szansa na przyciągnięcie inwestycji z tego segmentu.

– Mamy przyjęte na forum unijnym tzw. Chips Act, mamy też planowaną w Polsce inwestycję Intela, o której wicepremier Krzysztof Gawkowski już mówił, więc tutaj jest przestrzeń na stworzenie w Polsce warunków do tego, żeby firmy produkujące półprzewodniki inwestowały w naszym kraju, mamy pewną bazę do wykorzystania. Jak najbardziej widzę duże szanse na udział Polski w tym procesie. Musimy przede wszystkim zadbać o to, aby Europa była konkurencyjna na tle krajów azjatyckich i Stanów Zjednoczonych. Kiedy zwiększymy ten europejski kawałek tortu, to jestem przekonany, że Polska też znaczną jego część będzie mogła wykorzystać – mówi wiceminister rozwoju i technologii.

Amerykański Intel – gigant branży technologicznej i jeden z największych na świecie producentów półprzewodników – już w połowie ub.r. poinformował, że planuje zainwestować 4,6 mld dol. w budowę zakładu integracji i testowania półprzewodników w gminie Miękinia pod Wrocławiem. Inwestycja na terenie Legnickiej Strefy Ekonomicznej ma stworzyć ok. 2 tys. nowych miejsc pracy. Na początku lutego br. Ministerstwo Cyfryzacji, na którego czele stoi Krzysztof Gawkowski, wysłało do UOKiK prenotyfikację dotyczącą zamiaru udzielania Intelowi pomocy publicznej w związku z planowaną inwestycją. Zostanie ona wypłacona pod warunkiem udzielenia zgody przez Komisję Europejską. Pod koniec lutego br. minister Krzysztof Gawkowski rozmawiał w Brukseli z wiceszefową KE Margrethe Vestager i komisarz ds. wewnętrznych Ylvą Johansson na temat przyśpieszenia postępowania prenotyfikacyjnego dotyczącego pomocy publicznej dla Intela. Planowana przez firmę inwestycja pod Wrocławiem ma być jedną z największych na polskim rynku od 30 lat i znacząco przyczynić się do zapewnienia bezpieczeństwa gospodarczego kraju.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/polskie-firmy-ponizej,p1962303699

Prezes UKE: Mamy opóźnienia w budowie sieci szerokopasmowych. Polska wykonała 80–90 proc. planu Cyfrowej Dekady

0

– Jesteśmy na poziomach 80–90 proc. wykonania planu Cyfrowej Dekady – ocenia Jacek Oko, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, i przyznaje, że Polska ma pewne opóźnienia m.in. w przestrzeni mobilnej. Unijny program „Droga ku cyfrowej dekadzie” ma wyznaczać kierunek transformacji cyfrowej Europy realizowany poprzez osiąganie konkretnych celów i założeń na 2030 rok. 

Jednym z dokumentów strategicznych, który ma wspierać rozwój transformacji cyfrowej na poziomie infrastrukturalnym, jest Narodowy Plan Szerokopasmowy. Sprowadza się on do zapewnienia powszechnego szerokopasmowego dostępu do internetu o wysokiej jakości. 

– Jak mówimy o Narodowym Planie Szerokopasmowym, to w zależności od jego fragmentów jesteśmy w drodze, bo to jest ciągle trochę element drogi, do której musimy dojść. Bo sam plan to nie jest jeden punkt, to jest wiele elementów do realizacji i to, co na pewno zwiększamy, to jest penetracja technik światłowodowych w przestrzeni infrastruktury telekomunikacyjnej. Trochę mamy opóźnień – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Jacek Oko.

Opóźnienia dotyczą przestrzeni mobilnej. Mowa o dyspozycji pasmem 3,4–3,8 GHz oraz 700 MHz. Inną rzeczą jest tempo wprowadzania zmian, które obecnie wygląda zadowalająco. 

– Sądzę, że tempo od dwóch–trzech lat jest na tyle duże, że jesteśmy w stanie dojść do oczekiwanych wyników – ocenia szef UKE.

Z „Raportu o stanie Cyfrowej Dekady 2023 – Polska” opublikowanego na stronie CyberPolicy NASK wynika, że w obszarze infrastruktury cyfrowej, mimo zaobserwowanych pozytywnych zmian, konieczne są dalsze działania. W 2022 roku tylko 71 proc. gospodarstw domowych objętych było siecią stacjonarną o bardzo dużej przepustowości. W tym samym czasie tylko 63 proc. z nich znajdowało się w zasięgu mobilnej sieci piątej generacji (5G). W tym przypadku średnia w Unii Europejskiej to aż 81 proc. Warto zaznaczyć, że w czasie zbierania tych statystyk sieć ta funkcjonowała w pasmach częstotliwości innych niż priorytetowe dla 5G. Wyjaśnieniem tej sytuacji jest fakt, że aukcja częstotliwości 3,6 GHz ruszyła dopiero w połowie 2023 roku. Poszczególni operatorzy zaczęli instalować pierwsze nadajniki na dedykowanych pasmach dopiero na przełomie 2023 i 2024 roku. 

– Mamy trzy obszary: inwestycyjny, czyli operatorzy, obszar konsumencki, czyli użytkownicy i państwo jako regulator i twórca prawa. Każdy z tych elementów ma swoje zadania i swoje role w budowie systemu szerokopasmowego czy sieci szerokopasmowych, może najmniej klient, który jest biorcą, ale on też musi chcieć, czyli popyt. Jeżeli mówimy o podaży, czyli o dostępności, to oczywiście główne zadanie spoczywa na operatorach, oni muszą tę sieć po prostu wybudować fizycznie, natomiast państwo, rząd, agendy rządowe, jak i agendy regulacyjne muszą wspierać ten rozwój – wyjaśnia Jacek Oko.

W opinii UKE obecnie najlepiej radzimy sobie z redystrybucją środków na budowę sieci szerokopasmowej. Wydawane są one blisko w 100 proc. na swój cel. Na dynamikę w tym obszarze wpływa wiele czynników, w tym makroekonomicznych. 

– COVID-19 nie sprzyjał pewnym rozwiązaniom, było to jednak spowolnienie całej gospodarki, mamy inflację, mamy ubytek siły roboczej. Wydawałoby się, ale co to ma wspólnego z telekomunikacją? Te światłowody trzeba wybudować, to są inwestycje. Wojna, która jest za naszą granicą, w wielu miejscach też powoduje ubytek siły roboczej, jak się okazuje, nie są to jeszcze w tej chwili dramatyczne sytuacje, ale już zauważalne i one mają wpływ na tempo – podkreśla regulator.

Branża technologiczna potrzebuje także zdefiniowania kolejnych celów. Tak jak w czasach wdrażania LTE mówiło się już o 5G, tak teraz branża dyskutuje o szóstej generacji telekomunikacji mobilnej oraz sieciach prywatnych. Wśród priorytetów jest również rozwój szerokopasmowego internetu przez sieć kablową. Kluczowa jest jednak dynamika rozwoju. 

– Rozpędziliśmy wehikuł, to jest chyba najlepsze określenie. Teraz głównym zadaniem będzie utrzymywanie go przy dużej prędkości, żeby on nie zaczął spowalniać, czyli taki sposób wspierania tych inwestycji, żeby próbować zdejmować bariery. Dużo barier inwestycyjnych udało się zdjąć, będą bariery związane chociażby z oddziaływaniem pola elektromagnetycznego i dyskusją na temat intensyfikacji budowy stacji czołowych. Ale ten temat musimy dyskutować, pokazywać korzyści, pokazywać nowoczesność rozwiązań i zmniejszenie tej emisji – mówi Jacek Oko.

Postęp prac nad infrastrukturą techniczną możliwy jest m.in. dzięki zmianom w prawie. Często podnoszony był postulat skrócenia procesu uzgodnieniowego na etapie projektowania inwestycji liniowych, np. sieci światłowodowych. W ostatnich latach wprowadzono wiele ułatwień. W całym procesie Urząd Komunikacji Elektronicznej jest nie tylko regulatorem, ale także pełni funkcję ekspercką. Przykładem może być fakt, że UKE szuka „białych plam”, czyli miejsc, gdzie dostęp do nowoczesnej sieci jest utrudniony lub niemożliwy. 

– Co prawda Urząd Komunikacji Elektronicznej głównie ma regulować rynek, ale częścią rynku jest jednak konsument. Nie chcemy wchodzić w paradę UOKiK–owi w żaden sposób, ale też chcemy patrzeć prokonsumencko, ale raczej budować narzędzia, które będą stymulować, czyli albo zmniejszać opłaty dla operatorów, którzy będą w określony sposób realizować zadania, to się nazywa umowa inwestycyjna dla sieci szerokopasmowych mobilnych, lub w inny sposób, albo bony dla szkół na dostęp do internetu – mówi Jacek Oko.

Prezes UKE przyznaje, że katalog sposobów na wzrost popytu na tanie i podstawowe usługi jest szeroki.

– Zwiększenie popytu i dołożenie usług lub potrzeb, które spowodują, że klienci będą chcieli zapłacić za coś więcej, bo na koniec dnia to klient musi chcieć zapłacić pieniądze operatorowi – podkreśla.

„Raport o stanie Cyfrowej Dekady 2023 – Polska” CyberPolicy NASK wskazuje, że największa część funduszy na szeroko rozumiane kwestie cyfrowe w Krajowym Planie Odbudowy (KPO) jest przeznaczona na łączność. Takie rozwiązanie ma się przełożyć na wsparcie wdrażania sieci o dużej przepustowości, tj. światłowodów oraz sieci mobilnych 5G. Inwestycje mają się odbywać w zakresie niezbędnym do usunięcia nieprawidłowości, które negatywnie wpływają na rynek. Cała kwota przeznaczona na infrastrukturę sieciową to 1,4 mld euro na internet stacjonarny szerokopasmowy oraz 1,2 mld euro na szybką transmisję danych w technologii bezprzewodowych.

Zgodnie z prawem Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej jest organem regulującym w obszarach telekomunikacji, działalności pocztowej oraz gospodarki zasobami częstotliwości. Zajmuje się także nadzorem rynku wyrobów, które emitują lub są podatne na emisję pola elektromagnetycznego. Mowa m.in. o urządzeniach radiowych wprowadzonych do obrotu handlowego na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej, czyli np. telefonów, smartfonów, krótkofalówek czy innych urządzeń nadawczo–odbiorczych.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/prezes-uke-mamy,p118888837